Śnieżne, surowe krajobrazy to znakomita sceneria dla dreszczowców czy
horrorów. Budują klaustrofobiczny klimat izolacji. Podkreślają słabość
bohatera, wystawiając go na nieludzką próbę. Wszystko to świetnie sprawdziło
się w filmie "Coś"-
Johna Carpentera. Jak
jest z "Zamiecią"?
A no, jest znacznie gorzej.
Do tak ciekawej scenerii przydałby się dobry scenariusz. Niestety ten tutaj
ma dziur bez liku.
Młoda i atrakcyjna pani policjant trafia do bazy na Antarktydzie, gdzie
dochodzi do zbrodni. Bohaterzy filmu w dziwnych okolicznościach odnajdują
zamarznięte ciało. Rozpoczyna się pościg za mordercą, który, jak się może z
samego początku wydawać, ma nad innymi przewagę. Kolejne tajemnice są serwowane taśmowo, ale żadna z nich nie przykuwa widza na zbyt długo. Kiedy reżyser postanawia wyjść z kamerą w teren, zamyka swoich bohaterów we wraku samolotu, co jest raczej odskocznią od filmowej bazy, aniżeli miałoby służyć popchnięciu akcji dalej, w bardziej dramatyczny sposób.
W tak zamkniętej przestrzeni złoczyńcą może być każdy. Filmowcy zamiast
dobrego śledztwa oferują nam niezbyt ciekawą akcję, rodem z filmów
slasherowych. Reżyser stara się budować jakieś napięcie, ale szybko go niszczy
pozwalając akcji nabrać zbyt szybkiego tempa. Tajemnica w tym filmie jest
ulotna. Widz niby nie wie do końca kto, gdzie i dlaczego, ale finał filmu
raczej śmieszy niż wbija w fotel.
Od strony technicznej filmowi wiele zarzucić nie można. Antarktyda jest
"zabójczo" piękna. Surowe, metaliczno-szare kolory nadają mu ciekawy
klimat. Zdjęcia ujmują w całość najważniejsze wydarzenia, choć są sceny w
których jakby nie nadążały za akcją. Muzyka gra gdzieś w tle, ale specjalnego
napięcia i tajemniczości nie buduje.
"Zamieć" to film podrzędny. Nie jest to kino najwyższych lotów,
ale też nie przynosi hańby na X Muzę. Czas spędzony przy tym filmie nie można
uznać za stracony, choć po seansie widz dochodzi do wniosku, że mógł wybrać
film z lepszą intrygą. Wielu przyciągną krajobrazy Antarktydy (tak jak i mnie),
a jeszcze innych piękna Kate
Beckinsale (tak jak i mnie). Warsztat aktorski wszystkich aktorów skupia się jedynie na zdziwionych minach, pokrytych szronem.
Obraz Seny nie dorasta dziełu Carpentera do pięt. To nie to samo napięcie, akcja, klimat i groza. Mimo tego plasuję ten film gdzieś w średniej lidze Hollywood. Zrobiony przez sprawnych w swoim fachu rzemieślników, który odbije się od widza bez echa.