Bo ja spojrzałem w dwadzieścia ostatnio oglądanych pozycji, chwilę pomyślałem i zauważyłem, że w każdym z tych filmów ktoś umierał. Mało tego, w każdym z tych filmów znalazła się postać, która umarła w nienaturalny sposób. Ba! aż w 19 z 20 obejrzanych przeze mnie filmów ktoś został zamordowany (w taki czy inny sposób, chociaż najczęściej było to zastrzelenie). Nie jestem pewien tylko "Czarnego narcyza" (1947 r.). Pamiętam nienaturalną śmierć, ale czy były morderstwa? Na pewno było próba, ale skończyło się to śmiercią napastnika. Być może po drodze coś było.
To jest niesamowite, jak wielką dawkę przemocy ładujemy sobie do mózgów. Ja ostatnio parę horrorów widziałem, te się bez przemocy obejść nie potrafią, ale nawet w spokojniejszych gatunkach jest tej śmierci dużo, nawet jeśli bywa tylko gdzieś przy okazji zasygnalizowana.
A jak u Was?
Fajne spostrzeżenie, ale wiesz, to nie jest nic nowego, w dawnych wiekach też temat smierci sie przewijał, ba, sami mogli zabijać, dość bezkarnie, poza tym były publiczne egzekucje, które zaspokajały zainteresowanie smiercia całkiem bezpośrednio.
Ale masz rację :))) Np. dzis oglądałam film o AIDS, wczoraj o raku i o egzekucji na księdzu. A przecież nie wybieram filmów pod tym kątem!
Na ostatnie 20 filmów tylko w 3-4(jednego nie jestem pewien) nikt u mnie nie umarł. To zadziwiające, bo jakoś człowiek nawet nie zwraca na to uwagi, a rzeczywiście w większości filmów ktoś umiera. Z czego kilka przypadków śmierci mnie wręcz drażniło, że znowu musi się tak to potoczyć jakby nie można było inaczej rozwiązać danego filmu.