Day-Lewis słaby jest. Aktor ma grać, a nie siedzieć w domu przez 5 lat i prać brudne skarpetki. Nicholson wciąż the best. Nigdy nie było lepszego aktora z trzema Oscarami niż Nicholson i nigdy nie będzie. Jest tylko Nicholson, który nie grał w patetycznych gówienkach faceta ze sztuczną brodą. Zagrał za to u Antonioniego w "Zawód: reporter".
“Kurcze, Day-Lewis dostał trzeciego Oscara, tak jak mój ukochany Nicholson. Nie daj boże ktoś pomyśli, że mu dorównuje. Co robić? Wiem, zgnoję go na forum…”
Ręce opadają. Jeszcze żeby argumenty jakieś celne były, ale nie – winą Daniela jest to, że nie gra w kilku filmach rocznie i miał przyklejoną brodę (!)
Ale nawet nie ta broda mnie najbardziej rozbawiła, a wypominanie tegorocznemu laureatowi Oscara filmów w których grał. Rzekomo jakiś żenująco słabych. Sprawdźmy:
- “Nine”, na podstawie słynnego filmu Felliniego, o rolę w którym biło się prawie całe Hollywood.
- “Bokser”, za rolę w którym został nominowany do Złotego Globu.
- “Ostatni Mohikanin”, czyli umiarkowanie ciepło przyjęta przez krytyków adaptacja głośnej powieści “ojca westernu” Jamesa F. Coopera.
No sorry, ale te filmy, faktycznie najsłabsze w dorobku Day-Lewisa, ale i tak trzymające jakiś poziom świadczą tylko o tym jak imponująca pod względem jakości jest jego filmografia.
Co najbardziej zabawne ten zarzut formułuje fan Nicholsona. Tego Nicholsona, który wprawdzie jest wybitnym aktorem, ale przecież w swoim dorobku ma i słabe komedie romantyczne i nominację do złotej maliny…
Tak w ogóle to ta wymiana zdań przypomniała mi starą dyskusję o wyższości Holoubka nad Łomnickim i odwrotnie. Jeden zawsze był taki sam, narzucając swój charakter granej postaci, drugi fizycznie i psychicznie zlewał się ze swoim bohaterem. Która metoda jest lepsza? Niech sobie każdy sam odpowie, wedle uznania.
Czy Wy naprawdę nie dostrzegacie, że Day-Lewis NIE PODEJMUJE JAKIEGOKOLWIEK RYZYKA? ON TYLKO CZEKA AŻ DOSTANIE SCENARIUSZ, KTÓRY POZWOLI MU BYĆ MOŻE SIĘGNĄĆ PO OSCARA.
Mało gra, za dużo wybrzydza, zachowując się jak jakiś pie*dolony paw. Dlaczego nie zagra w komedii romantycznej u Allena albo w melodramacie? Czyżby dzielił gatunki filmowe na gorsze i lepsze? Taki z niego snob? Czyżby uważał się za lepszego od innych aktorów? Day-Lewisa nie widzę w pierwszej 10 najwybitniejszych artystów aktorstwa. Byli znacznie więksi od niego. BRANDO, DE NIRO, PACINO, BURTON, OLIVIER, NICHOLSON, SELLERS, GUINNESS, O'TOOLE, NEWMAN, FONDA, STEWART, HOPKINS.
Dobrze Real_Ego napisał. Jak często się z nim nie zgadzam, tak teraz się zgodzę. Nie wystarczy warczeć i pluć żeby być numerem jeden w historii kina.
Tylko dlaczego zacząłeś narzekać TERAZ, a nie przed premierą Lincolna? Bo Oscar?
Wcześniej go chwaliłeś za rolę u Daniela Plainview i słowem nie wspomniałeś, żeby wystąpił u tego beztalencia Allena.
Niektórzy postradali zmysły próbując wmówić innym, że DDL po zdobyciu trzeciej statuetki jest najlepszym aktorem w historii kina. Albo, że jest lepszy od Nicholsona. Nie jest. Day-Lewis wciąż jest dla mnie wybitnym aktorem i najlepszym w tej chwili, ale krytyka przyda się także takiemu gigantowi. Fiennes zaczął grać w gównach, ale to nie oznacza, że jego gra jest cienka. Kurcze, facet - i mówię tu o DDL - zamyka się całkowicie na inne gatunki, a co za tym idzie, unika nowych doświadczeń, które być może byłyby dla niego nie mniejszym wyzwaniem od ciągłego grania w dramatach. Nie podejmuje właściwie żadnego ryzyka. Bo jakie, to ryzyko grać w filmie, który musi zdobyć deszcz nagród? Żadne. A teraz zadaj sobie pytanie: jak smakuje zwycięstwo, kiedy twój film nie był wymieniany w gronie faworytów? Najlepiej smakuje.
Może nie u Allena, bo to taki sam stary piernik jak Spielberg, Scorsese czy Eastwood. Ale czy ma odwagę zagrać u debiutantów jak to robi Hoffman (Bennett Miller, Charlie Kaufman)? Bo nowicjuszy też trzeba promować swoim nazwiskiem.
Kaufman nowicjuszem? A to dobre. W prawdzie Synekdocha to był jego debiut reżyserski ale nie zmienia to faktu, że to jedna z najsławniejszych i najbardziej cenionych osobistości Hollywoodu, gdzie jego nazwisko w filmie jako scenarzysty przyćmiewa nazwisko reżysera.
DDL zagrał w debiutanckim filmie Jima Sheridana i od razu zgarnął Oscara ha!
Faktycznie Kaufman zapracował już wcześniej na zaufanie, ale to był jednak debiut reżyserski i nie było żadnej gwarancji sukcesu.
Współpraca Day-Lewisa ma trochę inny wymiar. Trochę jak De Niro - Scorsese. Przecież on sam był młodym aktorem, więc trudno napisać, że promował swoim nazwiskiem debiut Sheridana.
a co jest lepszego w aktorstwie Stewarta ? Dobrze że nie wymieniłeś Bogarta ,który całą karierę odgrywał tą sama postać co nie zmienia faktu że i tak jest legendą kina . ( Arni np też jest legenda a jaki z niego aktor każdy widzi) Nie był jednak aż tak wielkim aktorem . Przed erą Brando w Hollywood aktorzy byli sprawdzonymi markami od których zawsze oczekiwano tego samego . Stewart pasował do filmów Capry ,Bogart w kapeluszu płaszczu i z papierosem do noir i Casablanki . Aktorstwo jednak trochę ewoluowało na całe szczęście .
obok Day Lewisa z wyżej wymienionych postawiłbym o'Toola , Guinnesa , Nicholsona i Brando i postawiłbym De Niro gdyby nie zniszczył swojej kariery . Dla mnie Daniel to jeden z największych i spokojnie można go postawić obok tych panów . Hopkins był tytanem aktorstwa przez pierwszą połowę lat 90 potem gdziesik zniknął zapalczywie grając w beznadziejnych filmach role poniżej swojej godności .Reszta to świetni aktorzy ale choćby Newman zawsze u mnie przegrywał z często porównywanym do niego Brando
a wracając do Day Lewisa - wystep w Nine to nie było ryzyko ? Skromniejsza postać zagrał też w balladzie o Jacku i Rose i był tam znakomity choć sam film do takich nie należał ...
W Bokser film taki sobie a rola Daniela niezła choć szału nie było .
Czarownice z Salem . Bardzo dobra kreacja .
Wiek Niewinności i W imię Ojca -wystarczy porównać te dwie role i od razu widać że mamy do czynienia z mistrzem przede wszystkim w tym drugim stworzył jedną ze swych najlepszych ról i gdyby nie arcywybitny Hopkins w Okruchach dnia spokojnie zasługiwałby na oscara którego z niewiadomych przyczyn odebrał Hanks (tak tak day Lewis był lepszy od Neesona) .
Tak w ogóle to Daniel potrzebował tych 3 Oscarów by przestano go wymieniać w jednym zdaniu z Hanksem .
Grał homoseksualistę należącego do gangu faszystów w Mojej pięknej pralni i w tym samym roku zmanierowanego snoba którego nie chciała Helena Bonham Carter w Pokoju z Widokiem . I tutaj też była widoczna jego elastyczność o której mógł pomarzyć taki Stewart .
Arcywybitna rola w Mojej lewej Stopie to nie tylko plucie i warczenie o czym juz pisałem . Tak w ogóle to widziałeś Moja lewa Stopę bo kiedyś cos pisałeś że nie .
Stewart ma na szczęście "Vertigo", gdzie zagrał cholernie niejednoznaczną postać. Hitch zerwał tę dobrotliwą maskę noszą przez Jimmiego w większości filmów. A jeżeli chodzi o ekspresję, to Stewart wygrywa z Day-Lewisem dzięki filmowi "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu". Ale trzeba Jimmiego "wyśmiać", bo to stary i niemodny aktor z lat 40. i 50. XX wieku.
Nie widziałem "Mojej lewej stopy". Widziałem geniusza De Niro w "Przebudzeniach". Czekam na wyciszoną kreację Day-Lewisa, gdzie nie klaskałby w dłonie, krzyczał itd. Niech spróbuje zagrać samym spojrzeniem. Szkoda, że Trier nie zaproponował Danielowi roli w "Nimfomance". Bo ten patos historyczny, ja tego nie znoszę.
Patrząc na filmografie Nicholson>Lewis,patrząc na warsztat Lewis to dla mnie nr1 to całkowicie subiektywne zdanie moje odczucia Lewis zagiął mnie swoimi rolami.
W "Wieku niewinności" zagrał świetnie i z tego co pamiętam nie krzyczał, ani nie klaskał. W "Mojej lewej stopie" zagrał tak dobrze, że nie kojarzę roli Nicholsona(a widziałem wszystkie najważniejsze) gdzie mógłby się równać z Danielem. Dla mnie to jednak już ten najwyższy poziom. Nicholson grał bardzo dużo, ale przez to wielokrotnie grał siebie - Jacka z szalonym uśmieszkiem. To że ma 3 oscary nie stawia go wyżej od George'a C Scotta, Pacino, Brando, Newmana, De Niro, Lancastera, Kinsky'ego, Hackmana - trzeba by zrobić gdzieś taką dokładną listę - 1 liga aktorska. Tam miejsce ma już także DDL, a jeszcze kilka ról przed nim.
Nicholsona najwyżej cenie, właśnie w bardziej wyciszonych kreacjach, w filmach Seana Penna, w "Ironweed", u Antonioniego czy w "Chinatown", albo w "Pięciu łatwych utworach". Sporo było jednak tego szalonego Jacka, który jest sobą - "królem" Hollywood i upierdliwym fanem Lakers'ów;)
Wiadomo, że Jack i Daniel, to giganci ;) Napisałbym więcej, ale widzę, że większość udzielających się w tym, temacie nie dostrzega wad i traktuje DDL niczym bożka. A módlcie się, nie przeszkadzam ;)
to zobacz wreszcie tą stopę i najlepiej tez Balladę o Jacku i Rose jeśli nie widziałeś . W tym pierwszym Day Lewis kasuje de Niro .Tak w ogóle to moim zdaniem jest to najlepsza kreacja z cyklu chory/upośledzony /niepełnosprawny/ ślepy itd jaką widziałem . Przebija nie tylko De Niro w Przebudzeniach ale również Hoffmana w Rain man i Pacino w zapachu kobiety .
Szanuje Stewarta i aktorów z tamtego okresu a vertigo jest świetnym filmem chyba najlepszym Hitcha ale jakoś aż tak bardzo nie pamiętam jego roli . Film muszę powtórzyć bo widziałem lata temu .
"Przebija nie tylko De Niro w Przebudzeniach ale również Hoffmana w Rain man i Pacino w zapachu kobiety ."
Jestem fanem De Niro nr 1, ale zgadzam się.
2 ogromne role De Niro to Taksówkarz i Wściekły byk . To ta najwyższa liga jak role Guinnessa w Moście na Rzece kwai , O'Toola w Lawrence z Arabii , Brando w Ojczulku czy Na nabrzeżach ,Pacino w Pieskim popołudniu , Hoffmana w Nocnym kowboju , Georga C.Scotta w Pattonie , Nicholsona w Locie i właśnie Day Lewisa w Mojej lewej stopie i aż poleje się krew .
"LŚNIENIE", jeżeli chodzi o dynamiczne aktorstwo, Nicholson tutaj nie ma sobie równych. Geniusz i szaleństwo w jednym. Kubrick wiedział kogo zatrudnić ;)
A ja bym chciał zobaczyć Daniela Day Lewisa w roli Bonda, choć wiem, że do tego już nie dojdzie.
Sam Daniel jest już raczej za stary na grę w jakichś komediach romantycznych, no chyba że w roli epizodycznej lub drugoplanowej, a wątpię by taka go interesowała.
Jak zwykle dojrzałym mężczyznom odbiera się prawo do miłości. Daniel leciutko mógłby zagrać główną rolę w komedii romantycznej.
Mógłby też zagrać Bonda, ale takiego nieoficjalnego żeby to był fajny film, a nie te nudy z Craigiem. Może odrobinę taka parodia.
Prawa do miłości nikomu nie odbieram, sam Lewis zagrał z powodzeniem w paru melodramatach i sądzę, że w jakimś jeszcze zagrać może. Tylko czym innym jest poważny melodramat ze złożonymi wewnętrznie postaciami,a czym innym kolejna schematyczna "zwariowana" komedia romantyczna, o tym jak przypadek sprawia, że dwa różne charaktery zakochują się w sobie i żyją długo i szczęśliwie. Lewisa widziałbym raczej w jakimś dramacie o miłości np. do dużo młodszej od siebie dziewczyny abo poświęceniu dla ukochanej żony. Z drogi przez niego obranej zejść się raczej nie da - nie po to starannie selekcjonuje od lat filmowe propozycje, by nagle zacząć chałturzyć w czymkolwiek.
Taki nieoficjalny Bond to nie wiem czy jest dobrym pomysłem, raz już powstał "Nigdy nie mów nigdy" i wyszło jak wyszło. Natomiast dobry szpiegowski film akcji, z masą pościgów i strzelanin to na pewno świetny sprawdzian dla umiejętności DDL. Pod warunkiem oczywiście, że nakręciłby go poważny reżyser, a nie pierwszy lepszy hollywoodzki partacz. Coś w stylu Gorączki.
"Lewisa widziałbym raczej w jakimś dramacie o miłości np. do dużo młodszej od siebie dziewczyny"
Tak, najlepiej z ostrymi scenami erotycznymi i głębszą fabułą. Sam podjąłbym się reżyserii takiego majstersztyku, ale sami wiecie jak to jest. Rzeczywistość.
Co do filmu szpiegowskiego, to najlepiej coś utrzymanego w klimacie "Szpiega": Day-Lewis, Caine, Roth, McGregor - toż to byłby murowany hit! A jego tytuł "Szachownica" :) Napiszę i wyślę do Daniela ;)
Jestem za. Kto zagrałby główną rolę kobiecą w tym dziele? :) Stawiałbym na tą: http://www.filmweb.pl/person/Katy+Beckemeyer-1536053
I nie poddawaj się. Ameryka to nie tylko Hollywood, to również kino niezależne, więc uwierz w to, że ktoś czeka na takich wizjonerów.
A ona jest Angielką? Bo chciałbym Angielkę jako dobrą i Rosjankę jako złą ;) Nie wiem czy Katy się nadaje, te młode aktorki są niewyraźne... Szkoda, że Mulligan nie ma seksownej figury, bo ona jest bardzo utalentowana.
"I nie poddawaj się. Ameryka to nie tylko Hollywood, to również kino niezależne, więc uwierz w to, że ktoś czeka na takich wizjonerów."
Wizjoner, nie wiem czy nie za mocne słowo. Już mam kilka pomysłów spisanych, niektóre spokojnie można nakręcić w Polsce. Głównie dramaty psychologiczne. Mam również pomysł na bezkompromisowy serial liczący 15 odcinków, ale on rozgrywa się nie w Polsce, lecz aż w dalekim Tokio. Połączenie dramatu, mistyki i erotyki. Taki "Wstyd" blednie przy nim. A na mega ruchacza chciałbym Banę, bo to dobry aktor. He he, te marzenia ;) Do szuflady ;)
Nie wiem czy to Angielka i google też nie wie. A z tymi Twoimi projektami, to brzmi ciekawie, zwłaszcza ten serial. Chciałbym to kiedyś zobaczyć.
Chyba się nie uda ;) A co do tego serialu, to na bank zostałby natychmiast zawieszony po 3 odcinkach. Bo prawda zawsze boli ;)
Czemu nie. Jak chałturzyć to na całego :) Fiennes, chyba zapominacie, że może i nie gra ostatnio w tak ciekawych filmach, ale miał też "Koriolana". Muszę obejrzeć :)
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE! NIE STRASZ LUDZI TYMI ROLAMI U CZŁOWIEKAKTÓRYCAŁEŻYCIEKRĘCIŁJEDENFILMIWŁAŚNIESKOŃCZYŁYMUSIĘNANIEGOPOMYSŁYALETON IESZKODZIIWSZYSCYITAKSIĘSPUSZCZAJĄIWRĘCZAJĄNOMINACJEDOOSCARÓW.
Że kręci jeden film przez całe życie... Owszem, ale na to mówi się: kino autorskie. Jeden film przez całe życie kręcili też Tarkowski, Fellini, Antonioni. Jeden i ten sam film kręci Almodovar. Kino autorskie po prostu. Jeden temat wałkowany na różne sposoby.
Natomiast Allen najlepiej wypada w filmach, które nie są komediami np."Inna kobieta'. Facet się jednak za bardzo powtarza i kręci za dużo filmów - tu się zgodzę.
Żeby kręcić jeden film przez całe życie to trzeba mieć na niego pomysł. Allen nie ma, co udowadniają jego najnowsze produkcje, czyli tzw. "europejskie romansidła". Aż się boję co teraz kręci.
Nie wiem czy te "europejskie romanse" są zabawne, bo nawet nie zamierzam tracić czasu na nowości od Allena. Cieszy mnie, że z Andersonem jestem na bieżąco.
PS Dlaczego pisałeś o tym Allenie, takim skomplikowanym szyfrem? Nie rób tak więcej, bo dyskusja jest utrudniona ;)
Ma więcej oskarków niż Kubrick, a to dobre sobie. Kręci lekkie komedyjki i za takie gówienka nagradzać, to śmiechu warte.
Kubrick to nie jest jakieś dobre odniesienie, jeżeli chodzi o Oscary ;) Większą ciekawostką jest, że Allen ma więcej nominacji niż Billy Wilder, którego akademicy kochali. I to pomimo faktu, iż Wilder zgarniał nominacje jako producent, a Allen nie. Co nie zmienia faktu, że nie rozumiem tej mody na hejtowanie Allena, który jest moim zdaniem nieszkodliwym głupkiem :) Być może dlatego, że nie znam jego współczesnych "osiągnięć", jedynie te całkiem przyzwoite z lat 70-tych.
Do Allena nic nie mam i w zasadzie lubię jego niektóre filmy. Zazdroszczę tylko facetowi motywacji. Jak on to robi, że chce mu się kręcić jeden film rocznie? Mnie to by totalnie znudziło i zmęczyło. Nie miałbym aż tylu pomysłów. Bo wiadomo, że tych dobrych i ciekawych pomysłów, artysta ma raczej niewiele. Można nakręcić cztery arcydzieła, ale nie piętnaście czy dwadzieścia wielkich filmów.
a widziałeś Balladę o Jacku i Rose ?
Skromny film który wypada raczej marnie ale Day Lewis tworzy naprawdę znakomita rolę . Film NIEpodOscary
O rany, w całym moim życiu nie słyszałam ciekawszej definicji dobrego aktora. Rozumiem, że żyjemy w dobie bycia „cool”, ale co ma posuwanie do aktorstwa? Chyba, że w ramach treningu przed jakąś rolą zboczeńca. Jack Nicholson jest bardzo dobrym aktorem, może i wybitnym, choć wyżej cenię różnorodne odcienie gry pana de Niro, od powagi po prawdziwy humor, czy Hoffmanna za jego lekkość gry, ciekawe odzwierciedlenie różnych cech tego samego bohatera. Dla mnie osobiście pan Nicholson zawsze sprawiał wrażenie takiego protekcjonalnego gościa w filmie w stylu : oto jestem, teraz będzie najlepsze, patrz i podziwiaj.
A pana Day-Lewisa właśnie cenię za jego dobór ról. Specyficzny przyznaje, najczęściej dramaty i filmy naprawdę ciężkie, choć komedia też mu się przydarzyła Anglik w Nowym Jorku. I nie zgodzę się z tym, że aktor ma grać wszystko, absolutnie nie. Czy muzyk ma tworzyć wszystkie typy muzyki, jeśli w nich się po prostu nie czuje? Nie. Czy śpiewak operowy, który dysponuje tenorem, ma śpiewać partię basu? Nie, nikt by go nie zatrudnił, a skoro Day-Lewis dobrze czuje się w takich filmach, w jakich gra, czemu na siłę wtłaczać go w utarte schematy „aktor ma grać wszystko i zarazem nic”. Jeśli pójdziemy tym torem, to może niedługo każdy aktor powinien zrobić sobie ustawkę w reklamie, byśmy dowiedzieli się czy się odnalazł.
Podsumowując – bardzo cenię grę aktorską pana Day-Lewisa. Niekoniecznie gra w dobrych filmach, może i niezbyt często, ale dla mnie jest jednym z najlepszych aktorów ostatniej dekady.
Dobra, moje ostateczne przemyślenia dotyczące męskiego aktorstwa:
najwybitniejszy w tej chwili aktor - Daniel Day-Lewis
najwybitniejszy w tej chwili aktor amerykański - Seymour Hoffman
najwybitniejszy aktor amerykański wszech czasów - Jack Nicholson
oraz
najwybitniejszy aktor wszech czasów, mój absolutny numer 1
http://www.youtube.com/watch?v=HSRe5r3n3jk
Przy Peterze, Daniel jest taaaaaaki malutki ;)
No nie wydaje mi się- https://www.youtube.com/watch?v=dbyK31ldGAA&list=HL13622 73061&feature=mh_lolz .
Na pewno się nie zgodzę ,ze istnieje aktor przy którym Daniel jest "malutki".Filmografia Lewisa nie pozwala go nazwać "best actor ever"ale warsztatowo nikt,absolutnie nikt go nie zagnie.Al Pacino w swoich kreacjach się trochę powtarza,De Niro mniej ale też,Lewis w każdej swojej roli gra w 100% inaczej i robi to w takim stylu.....napisze tak.Postacie grane przez Day Lewisa najbardziej mnie przekonały ze wszystkich jakie widziałem są aktorzy z lepszymi filmami na koncie ale warsztatowo Lewis to nr1.
Day-Lewis nie byłby w stanie porwać mnie swoją interpretacją postaci T.E. Lawrence'a, gdyby miał się w nią wcielić. Bo O'Toole u Leana jest jednak magnetyczny. Może to jest tak, że każdy aktor ma w swojej karierze jedną i niepowtarzalną rolę życia?
No przecież nie dwa. Całkiem sporo, ale "Lewej stopy", nie. Życiówka Day-Lewisa, to dla mnie "Aż poleje się krew".
Dobrze ,ze widziałeś Will Be Blood,zobacz te stopę i będziesz miał obraz niesamowitej wszechstronności Lewisa.
Lewis nie jest moim ulubionym aktorem,Nicholson MIAŻDŻY go filmografią jednak warsztatowo Lewisa postawiłbym troszeczkę wyżej.I tu nie chodzi tylko o odgrywanie ekstremalnych emocji postacie wykreowane przez Lewisa są niesamowicie,niezwykle przekonujące w każdym geście,każdej minie,tonacji głosu(o tak...).
Oczywiście są inni tytani warsztatu Daniel nie ma na to wyłączności ale wydaje mi się ,że jest w tym jednak nr1.
Nie czyni go to jednak najlepszym aktorem wszech czasów.
A nie sądzisz, że czasami Daniel za bardzo gra na granicy przerysowania i groteski? Za bardzo szarżuje? mam na myśli "Gangi Nowego Jorku" i "Aż poleje się krew". W finale tego drugiego filmu, to przecież jest szarża na całego, jeszcze trochę, a zrobiłby z Plainview prawdziwą karykaturę. Być może o taki właśnie efekt chodziło Andersonowi, ale jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w pewnych końcowych momentach Day-Lewis za bardzo przegina, co nie zmienia faktu, że jego rola w "Aż poleje się krew" i tak należy do wybitnych.
".Być może o taki właśnie efekt chodziło Andersonowi" No właśnie my ludzie z Filmwebu tego nie rozstrzygniemy, no i"jeszcze trochę" nie wiemy co zrobiłby Lewis....tu możemy tylko spekulować i nie zapominać ,że na takie rzeczy ogromny wpływ ma reżyser.Nawet jeśli by przeszarżował nie odjęło by to jego warsztatowi ,że tak to nazwę inaczej "umiejętnością technicznym"to by znaczyło(znaczy??) iż on te umiejętności źle wykorzystuje.
To chyba leżało bardziej w gestii Andersona. Widziałeś przecież "Mistrza". Phoenix tak szarżuje przez cały film, od pierwszej do ostatniej sceny, podobnie zresztą jak Hoffman. Niema w filmie ani jednej sceny, gdzie Phoenix wyglądałby jak zwyczajny facet. Tak samo Hoffman bez przerwy jest "mistrzem"/