Recenzja filmu

Łowca androidów (1982)
Ridley Scott
Harrison Ford
Rutger Hauer

Życie ma swoje prawa

Kiedy Ridley Scott zaczął kręcić "Łowcę androidów", nikt nie przepowiadał mu sukcesu. Film, arcydzieło SF, przez dziesięć lat po swojej premierze doceniany był zaledwie przez garstkę ludzi, by
Kiedy Ridley Scott zaczął kręcić "Łowcę androidów", nikt nie przepowiadał mu sukcesu. Film, arcydzieło SF, przez dziesięć lat po swojej premierze doceniany był zaledwie przez garstkę ludzi, by później stać się jednym z najbardziej kultowych obrazów - nie tylko kina fantastyczno-naukowego, ale także kina w całej swej ogromnej całości. Film skupia się na osobie Ricka Deckarda (Harrison Ford). Scott miał niemały orzech do zgryzienia, namawiając Forda do uczestnictwa w filmie. Po odrzuceniu roli Dallasa, kapitana Nostromo (Ford brany był pod uwagę podczas ustalania obsady pierwszej części "Obcego"), reżyserowi po wielu staraniach udało się przekonać aktora. Kolejnym problemem okazało się przedstawienie postaci Deckarda, którą reżyser i sam aktor widzieli zupełnie inaczej. Scott opowiadał się za kimś bliźniaczo podobnym do Indiany Jonesa, z charakterystycznym kapturem i płaszczem. Ford, znudzony już porównaniami do Indiany, chciał stworzyć coś zupełnie nowego i odmiennego, w ostateczności zrezygnował z kapelusza i w obecności Ridleya krótko obciął włosy. Zdjęcia ruszyły 9 marca 1981 roku... Futurystyczna wizja Los Angeles, jaką opisał Philip K. Dick, w filmie przedstawiona została w perfekcyjny sposób. Na początku niesamowite Oko Hadesa, a wszystko razem z piękną muzyką Vangelisa. Grupa replikantów ucieka z pozaziemskiej kolonii. policja Los Angeles wzywa Ricka Deckarda, byłego "blade runnera" (specjalna jednostka do łapania androidów), by znalazł i unicestwił zbiegów. Ten udaje się do korporacji Tyrella, by przetestować jednego z podejrzanych. Tutaj śledztwo zaczyna się komplikować... Replikanci - czyżby tylko zwykłe androidy? Jak podkreślał Tyrell, "bardziej ludzcy niż ludzie - to nasze motto", Pris recytująca: "myślę, więc jestem". Puste maszyny, niemające uczuć, z ograniczonym myśleniem, uwarunkowanym obcymi wspomnieniami. Jednak wszystko to tylko zwykły, suchy opis ostatecznego "produktu". Rachael - postać bardzo ważna, dla samego filmu i dla Deckarda. Płacze, boi się, ucieka, pyta. Widzimy "uczucie", jakie tworzy się między nią a Deckardem. Żadne z nich nie jest jeszcze niczego pewne. Pojawia się kolejny problem - dziewczyna została oficjalnie uznana za replikanta - zbiega, którego trzeba "wysłać na emeryturę" - katem, który ma wykonać egzekucję, jest Deckard. Ona jednak ratuje mu życie. Nie każdy zdolny jest podać komuś rękę, nie wspominając już o uratowaniu życia - piękny gest, piękne poświęcenie się dla drugiej osoby. Pojawia się też pocałunek, pragnienie bycia z drugą osobą... Roy Batty - przeciwieństwo Rachael, postać niesamowicie zagrana przez Rutgera Hauera. Przybywa na Ziemię, by zobaczyć się ze swoim stwórcą. Pragnie żyć, chce uratować siebie i innych od ustalonej genetycznie śmierci. Cierpi, gdy ginie Leon, jednak nie chce pogodzić się z wizją niechybnego odejścia z tego świata. Syn marnotrawny, przy spotkaniu z Tyrellem zadaje pytania, na które nie może znaleźć odpowiedzi. "Im krótszy jest płomień, tym większy błysk. Twój błysk był jednym z najjaśniejszych". Batty zabija swojego "ojca", jednak nie przychodzi mu to łatwo. W jego oczach widzimy niepohamowany strach. Walczy z Deckardem, swoim wrogiem. Tutaj wszystko się zmienia: ratuje mu życie. Podobnie jak Rachael dokonuje rzeczy pięknej - jakże ludzkiego czynu. Pojawia się najpiękniejsza scena, jaką kiedykolwiek dane mi było zobaczyć. Roy Batty wypowiada słowa, które na zawsze zostaną w mojej pamięci: "Widziałem rzeczy, w które wy, ludzie, nigdy byście nie uwierzyli. Atakujące w ogniu statki na ramieniu Oriona. Oglądałem rozświetlające mrok błyski dział w pobliżu wrót Tannhauser. Wszystkie te chwile przepadną bezpowrotnie w czasie, jak łzy pośród deszczu. Czas umierać...". Gdy umiera, wypuszcza z ręki gołębice, symbol życia. Roy Batty kochał życie, każdą jego sekundę, nawet ból... Scenariusz autorstwa Hamptona Fanchera i Davida Peoplesa został luźno oparty na motywach wydanej w 1968 roku powieści Philipa K. Dicka "Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?". Sam Scott nie skupił się na tworzeniu płytkiego dzieła sensacyjnego, skoncentrował się na moralnym aspekcie filmu, zadając pytania, które cały czas nurtują ludzkość. Pojawiły się dwie wersje obrazu (tzw. "hollywoodzka”, z narracją Forda spoza kadru, i reżyserska). Fani spierają się, która wersja jest lepsza, jednak według mnie obie uzupełniają się wzajemnie. Kolejną ważną stroną obrazu jest gra aktorów. Na uwagę szczególnie zasługuje Rutger Hauer, który nigdy wcześniej i później nie stworzył tak perfekcyjnej kreacji. Całość obrazu pięknie dopełnia muzyka Vangelisa, niestety ścieżka dźwiękowa nie została wydana w całości (dostępne są jednak bootlegi, które świetnie oddają klimat filmu, np. Esper Edition). Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na jubileuszowe wydanie "Łowcy androidów"...
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
O "Łowcy androidów", najwybitniejszej adaptacji prozy Philipa K. Dicka, napisano do dzisiaj tomy... czytaj więcej
Są dzieła kinematografii, które wypalają się na siatkówce oka tak głęboko, że pod zamkniętymi powiekami... czytaj więcej
W roku 1968 genialny pisarz Philip K. Dick opowiedział nam o robotach, które zachowują się jak ludzie, i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones