Recenzja filmu

Bunty i Babli (2005)
Shaad Ali
Abhishek Bachchan
Rani Mukerji

Bonnie i Clyde na hinduską modłę

Globalna moda na kino hinduskie, a właściwie jego komercyjną, bollywoodzką odmianę, trwa w najlepsze, co pokazują chociażby statystyki - na całym świecie przyciąga ono łącznie o ok. miliard
Globalna moda na kino hinduskie, a właściwie jego komercyjną, bollywoodzką odmianę, trwa w najlepsze, co pokazują chociażby statystyki - na całym świecie przyciąga ono łącznie o ok. miliard więcej widzów niż produkcje z Hollywood. Przyczyn tak ogromnej popularności upatruje się na ogół w zachodniej fascynacji skrajną odmiennością kulturową i egzotyczną w swej prostocie wizją świata kreowaną w filmach z Bombaju, Madrasu, Kalkuty i Puny. Trwające od trzech do pięciu godzin ekranowe spektakle z tańcem i śpiewem, realizują niezmiennie kilka podstawowych schematów fabularnych, których tematem jest wielka, silniejsza niż śmierć i pokonująca wszelkie przeszkody miłość, a pointą wyższość tradycyjnego porządku społecznego oraz konieczność przestrzegania odwiecznych zasad moralnych. Obfitują przy tym w nadzwyczajną ilość nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, nierealnych zdarzeń i przerysowanych emocjonalnie sytuacji. Dobro zawsze triumfuje, zaś związki między ludźmi oparte są na szacunku dla starszych, więzach rodzinnych i szlachetnych uczuciach. W miłości liczy się nie sex (nigdy prezentowany wprost, wyłącznie przez symboliczne, delikatne gesty), ale oddanie i czułość. Europejskie tęsknoty za niewinnością, czystością i nieskalanym światem, w którym nawet nierealne jest możliwe, spełniają się w tasiemcowych produkcjach bollywoodzkich jak marzenie. Doszło nawet do tego, że na jednej z polskich list dyskusyjnych w Internecie pojawiły się głosy oburzenia w stosunku do twórców wchodzącego u nas na ekrany "Bunty i Babli", którzy ośmielili się pokazać pocałunek usta-usta. Polscy obrońcy jedynie słusznej drogi hinduskiej kinematografii wybaczą chyba jednak reżyserowi, Shaad Ali to małe odstępstwo od wymogów cenzury (która zresztą zniosła zakaz odnośnie pocałunków), bo innych nieprawomyślności w filmie nie sposób się dopatrzyć. Można się za to dopatrzyć - i to prawdziwa gratka dla miłośników Bollywood - trzech wielkich gwiazd tamtejszego kina - Rani Mukherjee jako Babli, Amitabh Bachchana w jednej z głównych ról oraz Aishawary Rai. Niedosytu nie pozostawią też imponujące sceny taneczne i muzyczne, wśród których piosenka "Kajra Re" z udziałem tej ostatniej została wybrana utworem roku 2005 w Indiach. "Bunty i Babli" to trochę hinduskie "Bonnie i Clyde" z domieszką popularnych gatunków filmowych. Rakesh (Abhishek Bachchan) i Vimmi (Rani Mukherjee) nie bardzo widzą się w rolach narzuconych przez rodziny, mają plany i marzenia, których nie zrealizują w swoich stronach, uciekają więc z domów. Poznajemy ich oddzielnie, spotykają się zaś na stacji kolejowej, skąd ruszają na podbój świata, czyli Bombaju. Ona chce zostać supermodelką, on biznesmenem. I tu zbaczają z drogi prawości i uczciwości wprost na tę przestępczą - bo żeby dostać się tam, gdzie się na nich poznają, muszą zdobyć pieniądze. I zdobywają - naciągając pierwszych naiwnych na bajońskie zazwyczaj sumy. Ale ponieważ tak do końca źli być nie mogą, kradną bogatym, rozdają biednym. Jeżdżą po kraju i zyskują rozgłos. Za najsłynniejszą parą romantycznych przestępców (znanych jako Bunty i Babli) wyrusza jednak w pościg rapujący glina (Dashrath Singh), który pomoże oczywiście przywrócić ład moralny w zakończeniu, a bohaterom wrócić na ścieżkę właściwą. Nadekspresja aktorska cieszy jak zwykle, obraz świata i życiowe prawdy przejrzyste i niewzruszone jak skała, Hinduski tak piękne, że dla nich samych warto spędzić w kinie trzy godziny (swoją drogą szkoda, że nie wprowadzono u nas jak w Indiach zwyczaju robienia przerw w połowie seansu, w trakcie których można zjeść, pogadać, wymienić opinie). Kolorowe stroje, zmieniane kilka razy w trakcie jednej sceny tanecznej, plenery od Alp po plaże Goa i choreografie z przemieszanymi motywami zachodnimi i orientalnymi rozbrajają. Jak wiadomo w przyzwoitym "masala movie" nie może zabraknąć scen komediowych, a tych w "Bunty i Babli" nie brak, świetna zwłaszcza scena sprzedaży Taj Mahal amerykańskiemu milionerowi. Ci, którzy kino hollywoodzkie zdążyli pokochać, zachwycą się też pewnie twardym jak Roman Bratny stróżem sprawiedliwości, który nosi ciemne okulary, skórzaną kurtkę, pali jak smok, boksuje i wznieca pożar niewieścich serc. Ci, którzy nie pokochali, jeśli wytrzymają pierwszą godzinę, poddadzą się na pewno po piosence "Nach Baliye" z tekstem o "przyjemności na niedzielny deser" i wciśniętymi w przyciasne dżinsy tancerzami plączącymi się nie wiedzieć czemu z niby-demonicznym błyskiem w oku w jakichś wstęgach.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film "Bunty i Babli" widziałam już kilka razy. Nie zapowiada się, abym miała o nim szybko zapomnieć i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones