Recenzja filmu

Ostatnia rodzina (2016)
Jan P. Matuszyński
Andrzej Seweryn
Dawid Ogrodnik

Carpe diem!

Rzadko kiedy kręci się w naszym kraju wielkie kino. Kino pisane wielkimi literami. I nie mowa tutaj o kinie jako pokazie efektów specjalnych, pięknych kostiumów czy fryzur. Mowa o kinie do głębi
Rzadko kiedy kręci się w naszym kraju wielkie kino. Kino pisane wielkimi literami. I nie mowa tutaj o kinie jako pokazie efektów specjalnych, pięknych kostiumów czy fryzur. Mowa o kinie do głębi poruszającym, zmuszającym do refleksji, do postawienia sobie trudnych pytań, do wybiegnięcia oczami wyobraźni w przyszłość, by pokornie się nad nią zastanowić. I od bardzo długiego czasu doczekaliśmy się w końcu takiego kina. Proszę Państwa, "Ostatnia rodzina" to film wielki, wspaniały, mądrze nakręcony, przemyślany, podejmujący trudne i niechciane tematy. Krótko - to film, który trzeba zobaczyć.
Wspólne posiłki popijane pepsi albo colą, zmęczenie codziennymi obowiązkami i przygnębiającą rutyną, przygotowania do wigilii, nieporozumienia, nudne popołudnia zapychane bezcelowymi spacerami - takimi obrazkami Matuszyński pokazuje, że opowiada w swoim filmie historię zwykłych ludzi. Od pierwszych do ostatnich chwil projekcji można odnaleźć coraz to więcej elementów, które powielają się w naszym codziennym życiu. I tym zabiegiem reżyser najmocniej chwyta za gardło. Szymborska pisała "czemu ty się zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne". Matuszyński w swoim filmie nie do końca zgadza się ze słowami noblistki. Boleśnie przyznaje jej rację udowadniając że wszystko przeminie, a człowiek, nieważne jak silny i wytrzymały dokona swojego żywota. Jecz polemizuje, w kontekście odejścia złych momentów. Otóż, należy w tym miejscu zaznaczyć, że złe chwile dzieją się w życiu każdego z nas, jednak w "Ostatniej rodzinie" ich nagromadzenie przygnębia. Nie jest ono wymuszone, nie ma się wrażenia, znanego chociażby z "Drogówki" Smarzowskiego, że w filmie na siłę władowano nieszczęścia i porażki. Wprost przeciwnie, ich powody i następstwa są tak logiczne i powielone z codzienności, iż nie ma się złudzeń co do szczerości przekazu. Imponująca jest również paleta tematów, które porusza film. Wśród tych, które najbardziej mnie poruszyły, jest wzajemna nienawiść w rodzinie, znudzenie życiem, starość i najbardziej wyeksponowana w filmie - samotność. "Człowiek się sam rodzi i sam umiera", ale Matuszyński pokazuje, że i sam żyje. Nie warto się więcej rozpisywać. Scenariusz obrazu jest po prostu mistrzowski. Minimalistyczny, bez zbędnych dialogów, opowiedziany prostym językiem, tak, aby najbardziej poruszyć.

Nie da się jeszcze zapomnieć o jednym aspekcie. Mianowicie, o muzyce. Minimalnej przez większość filmu, wykorzystującej stare i znane hity. Przez prawie zerowy wkład muzyki twórcy uzyskali fenomenalny efekt, gdy w finałowej sekwencji nagle główne skrzypce oddali muzyce. Dreszcz emocji i poruszenie porównywalne ze sceną, gdy pierwszy raz małpa przemówiła w "Genezie planety małp". Gromkie brawa!
Warto teraz skupić się nad tym, w jaki sposób film jest pokazany. Składa się on ze scen kręconych długimi ujęciami. Ulepszona kopia stylistycznego charakteru "Idy", tylko, że lepiej i efektowniej wykorzystana. Kamera stoi w miejscu, akcja dzieje się w kadrze, zmuszając widza do gorączkowego przeczesywania kadru, dzięki czemu angażuje go w rozgrywające się wydarzenia. Mistrzostwo operatorskie na miarę "Babadooka". I tutaj właśnie wyłania się talent reżyserki Matuszyńskiego, który pomimo długich i rzadkich ujęć ani na chwilę nie nudzi, wprost przeciwnie, puste kadry oczekujące na pojawienie się bohaterów wręcz szargają nerwy pozostawionych w niepewności widzów. 

Równie dobrze reżyser poradził sobie w pracy z aktorami. Na wstępie warto zaznaczyć, iż każdy z nich dostał doskonale napisaną postać. I należy też zaznaczyć, iż postać trudną, łatwą do przeholowania, zbytniego przeszarżowania i nadekspresyjności. Jednak każdy z nich jest powściągliwy. Choć najlepsze słowo, na określenie aktorstwa to "zwyczajne". Po prostu, grają bohaterów z życia codziennego, ludzi zwyczajnych, szarych, pospolitych i dokładnie tak ich odwzorowują. Znane Burtonowskie porzekadło "każdy ma swoje dziwactwa" interpretują właściwie, ale nie nadmiernie, w jedynie koniecznym stopniu obrazując odmienność swoich postaci od reszty społeczeństwa. Wielkie aktorstwo, wielkie bo zwykłe, ukazujące ludzi, a nie nierealnych bohaterów jakimi karmi nas współczesne kino.

"Ostatnia rodzina" to naprawdę wielkie kino. Warto je obejrzeć z bliskimi, później przedyskutować i wyciągnąć z niego wnioski i naukę. A nauka płynie z niego prosta i od niepamiętnych czasów znana: carpe diem.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każdy z nas ma w swojej głowie demony. Wiele z nich jest okrutnie złych, każą robić potworne rzeczy.... czytaj więcej
"Ostatnia rodzina" jest bezapelacyjnie jednym z najważniejszych dzieł polskiej sztuki filmowej ostatnich... czytaj więcej
Czy można jeszcze historię rodziny Beksińskich opowiedzieć w ciekawy, nowatorski sposób? Temat wydaje się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones