Recenzja filmu

Szczęśliwy poeta (2010)
Paul Gordon
Jonny Mars
Paul Gordon

Czekając na słowo poety

Całość jest niezamierzoną parodią kina niezależnego, zbiorem scenek, w których ludzie ze sobą po prostu gadają o niczym.
Trzech kumpli, nie mylić z tymi "trzema kumplami". Bill, Donnie, Courtis – poeta, diler i stary hipis. Zestaw zaskakujący, obiecujący, ale ostatecznie jakże rozczarowujący. Wszystko zaczyna się od tego pierwszego: Bill zakłada sklep z organiczną żywnością, właściwie to nie sklep, tylko budka z hot-dogami przerobiona na eko-stragan. Jego pierwszym klientem zostaje Courtis, jego pierwszym marketingowcem – Donnie. Wszystko, co rozgrywa się między bohaterami, rozgrywa się w parku. To tu panowie pracują, gadają do siebie, o sobie, modlą się na małym dywaniku, podrywają i są podrywani.

Początki są trudne, jednak nie dlatego, że trzeba codziennie taszczyć stragan i ustawiać go w parku, nie dlatego, że trzeba samemu wybierać najzdrowsze warzywa i przygotowywać z nich najpyszniejsze kanapki z kiełkami, sałatki jajeczne bez jajek, organiczne chipsy, hot-dogi z tofu. Ludzie, potencjalni konsumenci, przez pierwsze dni nieufni wobec nowych wynalazków kulinarnych, szybko przekonują się do serwowanego przez Billa jedzenia, kasa więc systematycznie wpada do skarbonki. Problem tkwi gdzie indziej. Jakby to powiedział Włodzimierz Szaranowicz: "problem tkwi w głowie". Bill jest po prostu nieudacznikiem, ofiarą życia, nie nadaje się do samodzielnego prowadzenia czegokolwiek, a już na pewno nie biznesu – słabo się człowiekowi robi, jak na niego patrzy. Żeby było jasne: nie przeszkadzają mi jego duże okulary, sprana bluza, tłuste włosy, rozumiem, że ktoś może być nieśmiały, wycofany, mieć problemy z nawiązywaniem bliższych relacji z kobietami. Ten facet, jakby nie było poeta, zachowuje się jednak tak, jakby był po prostu niezmiernie głupi. Niczego nie ogarnia, wszystko można mu wkręcić. Gordon zdaje się nie dostrzegać, że w tę stronę skręca mu bohater, może dlatego, że sam się w niego wciela.

Prawdziwą męczarnią jest wyczekiwanie, aż Bill wreszcie się wysłowi. Gdy człowiek w końcu się doczeka i tak mu ręce opadają nad tym, co słyszy z ust poety. "Szczęśliwy poeta" to film zrobiony z wdziękiem drwala, wszystko tu jest nieporozumieniem: od aktorstwa po reżyserię. Całość jest niezamierzoną parodią kina niezależnego, zbiorem scenek, w których ludzie ze sobą po prostu gadają o niczym, przerywanych zbiorem scenek, w których ludzie kupują wegetariańskie jedzenie.

Jakby tego wszystkiego było mało, film w końcówce skręca ku gwiazdom. Prawdziwy kosmos – życiowa masakra zamienia się w bajkę, egoiści zamieniają się w altruistów, a życiowa pokraka zaczyna się uśmiechać, poklepywać pannę po pośladku, robi się asertywna. Skąd to? Jak to? Dlaczego? Nie wiem. Nie wiem też czegoś jeszcze: dlaczego film wyrastający z kultury niezależnej jest w gruncie rzeczy pochwałą agresywnego kapitalizmu, apologią mainstreamowych urządzeń, wychwalającym na przykład nie małe spółdzielnie pracy, tylko korporacyjne strategia robienia kasy. Czyżby Gordon po cichu marzył o pracy w Hollywood? Z takimi umiejętnościami może tylko pomarzyć.
1 10 6
Rocznik '83. Absolwent filmoznawstwa UAM. Krytyk filmowy. Prowadzi dział filmowy w Dwutygodnik.com. Zwycięzca konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2007). Współzałożyciel nieistniejącej już "Gazety... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones