Recenzja filmu

Wpływ księżyca (1987)
Norman Jewison
Cher
Nicolas Cage

Dobry wpływ kina

Czasami okazuje się, że i TVP jest w stanie zaserwować widzom dobry film, a nie kolejne dziadostwa z serii "Okruchy życia". Właśnie dzięki ludziom układającym program w telewizji publicznej udało
Czasami okazuje się, że i TVP jest w stanie zaserwować widzom dobry film, a nie kolejne dziadostwa z serii "Okruchy życia". Właśnie dzięki ludziom układającym program w telewizji publicznej udało mi się zobaczyć "Wpływ księżyca". Nie był to obraz, który pragnąłem zobaczyć za wszelką cenę. Jednak nazwisko Nicolasa Cage'a, którego pamiętam głównie z wybitnej kreacji w "Zostawić Las Vegas", sprawiło, że zdecydowałem się pozostać przed telewizorem. Loretta Castorini (Cher) ma 37 lat i od siedmiu lat jest wdową. Już na początku filmu oświadcza się jej nieśmiały sąsiad Johnny Cammareri (Danny Aiello). Sąsiad jest trochę "ciapowaty", ale Loretta zgadza się wyjść za niego. Mieszkająca na Sycylii matka jej wybranka jest umierająca. Johnny leci więc do rodzicielki, a Lorettę ma poślubić zaraz po powrocie. Przed wyjazdem prosi narzeczoną, aby zaprosiła na wesele jego brata Ronny'ego. Brata, z którym od pięciu lat nie utrzymuje kontaktów. Rozmowa telefoniczna nie przynosi spodziewanych rezultatów, więc Loretta osobiście udaje się do piekarni, gdzie pracuje Ronny (Nicolas Cage). Tak, zgadliście. Zakochują się w sobie. Na szczęście nie ma tu żadnej "landrynkowatości". Ronny ma w sobie coś tragicznego. I nie chodzi tu o historię o jego poprzedniej ukochanej ani konflikt z Johnnym. Kiedyś nieszczęśliwie zakochany, samotnik z wyboru, piekarz, miłośnik opery wygłasza różne kwestie na temat swojego stanu ducha. Niektóre trącą zbytnim patosem, ale wystarczyło jedno zdanie, aby uwierzyć... Zdanie, które "uratowało" wiarygodność tej postaci: We are here to ruin ourselves and to break our hearts and love the wrong people and die. Rola Nicolasa Cage'a należy do jednej z lepszych w jego dorobku. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Cher jako Loretta. Z aktorów drugoplanowych najbardziej utkwiła mi w pamięci rola Feodora Chaliapina Juniora. Wcielił się on w dziadka Loretty, który nocami chodzi na spacery z gromadą czworonogów. Na uwagę zasługuje dobry scenariusz Johna Patricka Shanleya. Prawidłowo poprowadzone wątki poboczne i wzorcowy podział trójaktowy 1/4 - 1/2 -1/4. Jedyny mankament to słabo zarysowany konflikt pomiędzy braćmi - wiadomo, że w kontekście fabuły miał on drugorzędne znaczenie, ale można było to lepiej rozpisać. Nowy Jork w zdjęciach Davida Watkina nieco przypomina mi pochodzący z mniej więcej tego samego czasu teledysk Janet Jackson "Let's Wait Awhile". Wprawdzie teledysk Dominica Seny to trochę inna bajka, ale w obu obrazach elementy typowe dla Nowego Jorku, jak np. Most Brookliński czy bliźniacze wieże WTC, przedstawiono bardzo stylowo. Tytułowy księżyc, który wywiera wpływ na kochanków i popycha ich ku sobie, nie robi takiego wrażenia, jak moment, kiedy nad Brooklyn Bridge noc przegrywa batalię z dniem. "Wpływ księżyca" to film, któremu nie można odmówić wdzięku. Bije od niego ciepło, a to już naprawdę dużo. Ale zawsze musi być jakieś "ale"... Po drugim punkcie zwrotnym pojawił się na mojej twarzy grymas niezadowolenia. Przecież tak nie może być, przecież życie jest zupełnie inne... Lecz trwało to ledwie moment. Bo przypomniałem sobie, że kino to bajka, przez jakieś dwie godziny odrywamy się od znojnego, niewesołego życia. I daje nadzieję. Nic to, że światełko w tunelu to reflektory nadjeżdżającego pociągu. Jest radość, że bohaterom się udało. I złudzenie, że nam - widzom - kiedyś też się uda. I na tym polega dobry wpływ kina.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones