Recenzja filmu

Superegos (2013)
Benjamin Heisenberg

Freud i gangsterzy

Reżyser tasuje konwencjami i nastrojami, a freudowskie symbole podaje na przemian z głupawymi żarcikami. Woody Allen mógłby pewnie ulepić z tych elementów błyskotliwy półtoragodzinny dowcip.
W "Superegos" Benjamina Heisenberga francuscy "Nietykalni" spotykają się z "Niebezpieczną metodą". To egzotyczne i nieoczywiste połączenie podobnie jak para bohaterów filmu: drobny złodziejaszek i światowej sławy psychoanalityk, który w młodości nieopatrznie wdał się we flirt z nazizmem.

Uciekając przed brutalnymi wierzycielami, Nick włamuje się do rzekomo opustoszałej willi nad brzegiem morza. Na miejscu natyka się na gospodarza Kurta Lediga, jego córkę, a wreszcie realizującą wywiad ekipę telewizyjną. Wykorzystując zbieg okoliczności, bohater podszywa się pod osobę wynajętą do opieki nad leciwym panem domu. W tym miejscu moglibyście mi przerwać i sami dopowiedzieć sobie resztę opowieści. Po początkowych niesnaskach Kurt pomoże Nickowi  w uporaniu się z kłopotami finansowymi? Tak. Niecodzienna znajomość sprawi, że starszy pan poradzi  sobie wreszcie z demonami przeszłości? Nie inaczej. Przebieg historii jest jednak znacznie bardziej oryginalny niż jej finał. W którym buddy movie bohaterowie zaczęliby zarażać się nawzajem swoimi neurozami?

O tym, że Heisenberg lubi naginać zasady rządzące kinem gatunkowym, mogliśmy się już przekonać w jego poprzednim filmie – sensacyjnym "Biegaczu". W "Superegos" komedia kumpelska potrafi bez ostrzeżenia osunąć się w ponury dramat psychologiczny, by po chwili zamienić się w farsę, której bohaterowie niczym postaci z kreskówki wyrywają sobie cenną torbę. Reżyser tasuje konwencjami i nastrojami, a freudowskie symbole podaje na przemian z głupawymi żarcikami. Woody Allen mógłby pewnie ulepić z tych elementów błyskotliwy półtoragodzinny dowcip. Heisenberg ma jednak za ciężką rękę: nie umie zrównoważyć powagi i kpiny, artystycznych aspiracji i wymogu dostarczenia publiczności rozrywki. W efekcie jego film jest za mało zabawny, a za nadto przemądrzały. Prawie wszystko musi być w nim "meta" i "post", żeby nikt nie posądził twórcy o banał.

Bez zarzutu wypada za to ekranowe duo André Wilms i Georg Friedrich, któremu mimo usilnych starań reżysera  udało się wnieść na ekran trochę życia. Relacja łącząca ich bohaterów bardziej niż związek mentora i ucznia przypomina raczej więź terapeuty i pacjenta (bądź superego i id, jeśli trzymamy się psychoanalitycznej terminologii). Pochodzący z odmiennych, nieprzystawalnych światów Kurt i Nick wspierają się nawzajem za każdym razem, gdy zbierają  od losu kolejne kopniaki. W towarzystwie wiernego kompana nawet wylizywanie się z ran nie wydaje się najgorszym zajęciem. 
1 10
Moja ocena:
5
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones