Recenzja filmu

Sokół maltański (1941)
John Huston
Humphrey Bogart
Mary Astor

Gdzie film czarny swe początki ma

Niebywały kult ozdobił nakręcony w 1941 roku, na kanwie powieści Dashiella Hammetta film pod tytułem "Sokół maltański". Nie tylko, że na Rotten Tomatoes nosi perfekcyjną notę. Film też przyniósł
Niebywały kult ozdobił nakręcony w 1941 roku, na kanwie powieści Dashiella Hammetta film pod tytułem "Sokół maltański". Nie tylko, że na Rotten Tomatoes nosi perfekcyjną notę. Film też przyniósł jedną z najbardziej znanych kreacji Humphreya Bogarta, a w 2008 roku został uznany przez Amerykański Instytut Filmowy jako szósty najlepszy film kryminalny w historii. Dzieło Johna Hustona uchodzi także jako pierwszy, oficjalnie uznany film noir.

Film rozpoczyna scena, w której do biura detektywistycznego Sama Spade'a (Humphrey Bogart) i Milesa Archera (Jerome Cowan) przybywa kobieta podająca się jako Ruth Wonderly (Mary Astor), która z zaniepokojeniem prosi detektywów o odnalezienie jej siostry, która miała uciec wraz z, jak sama twierdzi, podejrzanym Fredem Thursbym. Sam i Miles przyjmują sprawę, którą zleceniodawczyni nieskąpo opłaciła. Na przeciągu kilku dni wspólnik Sama zostaje jednak zabity, a Fred Thursby również zostaje znaleziony martwy. Wówczas o Ruth zaczynamy dowiadywać się więcej, a sprawa zlecona przez nią jest zgoła odmienna od tego, co powiedziała detektywom pierwotnie.


Bohaterka wyjawia protagoniście, że tak naprawdę chodzi jej o odnalezienie bardzo cennej figurki. Z czasem bohater grany przez Bogarta coraz bardziej pląta się w skomplikowanej sprawie, na jego karku jest policja, a bohaterka Astor przybita do ściany odkrywa kolejne karty dotyczące własnej osoby. Niebawem okazuje się, iż w sprawę wplątani są także Kasper Gutman (Sydney Greenstreet) i jego pomagierzy. Jeden z nich, Joel Cairo (Peter Lorre) składa Samowi nie do końca miłą wizytę, a drugi - Wilmer Cook (Elisha Cook Jr.) śledzi detektywa. Sytuacja statuetki komplikuje się coraz bardziej, Spade wikła się w kolejne kłopoty, aby zaraz z nich wyjść. I tak nie jeden raz.


Przez cały czas trwania filmowi towarzyszą typowe zabiegi znane z tamtego okresu w kinie Hollywood i wszystko to, z czym kino noir będzie kojarzone w następnych latach. Kolejne sceny nie są ucinane lecz zastosowana jest w montażu technika przenikania. Niczym nie wyróżnia się także muzyka Adolpha Deutscha. Kompozycje to inna para kaloszy, ale samo ich zastosowanie jest wysoce nietrafione. Muzyka towarzyszy niemalże w każdej scenie, prymitywnie usiłując podsycić atmosferę. Kiedy bohater jest w tarapatach, muzyka pretenduje do bycia groźną, a w scenach zwykłej rozmowy, gra kompozycje, o których zapomnicie w chwili ich zakończenia, za każdym razem zamysł Deutscha nie działa.


Nie lepiej jest niestety na innych polach realizacyjnych filmu. Wychwalane dziś w niebiosa aktorstwo to nic więcej jak częste w tamtych czasach w Hollywood, teatralne przerysowanie. Apogeum tej metody osiąga Bogart, który za każdym razem, gdy gestykuluje robi to z beznamiętnym przeszarżowaniem. Niektóre uśmiechy i uniesienia emocji aktora zdają się być skrupulatnie opisanymi przez Hustona na scenopisie z notką w stylu "nawet nie próbuj zagrać tej emocji inaczej". Sam Spade przypomina raczej znudzonego rutyną aktora teatralnego, a nie cynicznego detektywa. Humphrey nie jest jednak osamotniony. Peter Lorre zamiast zwykłego rozwścieczenia w jednej ze scen, wybiera wyłupianie oczu i zamaszyste ruszanie brwiami. Jego postać zresztą w wielu scenach zdaje się niezamierzenie rozbawiać, choć uśmiech spowodowany jego postacią może się nie pojawić, z powodu ogólnego rozczarowania filmem.


To co jednak najbardziej rozczarowujące w dziele Hustona to niewykorzystany potencjał. Nie czytałem książki, ale sam film stara się wykrzykiwać coś w stylu "zrób mnie lepiej!". Jest parę niedociągnięć montażowych, zdjęcia wybitne nie są, ale całokształt obu tych prac należy zdecydowanie ocenić na plus. Największa szkoda jest scenariusza, który jest naprawdę porządny, jednak traci cały blask wraz z kolejnym słowem, które z nadmierną teatralnością wypowiadają aktorzy. Cytat "the stuff that dreams are made of" z końcówki filmu zdaje się totalnie nie pasować i być na siłę podniesiony do rangi kultu.


"Sokół maltański" w reżyserii Johna Hustona jest bezsprzecznie dziełem kultowym. Jednak ranga kultu, jaka go otoczyła w żadnym stopniu nie wpływa na jego wartość czysto filmową. Film jest przede wszystkim zaprzepaszczoną szansą i kalką wszystkich filmów z Hollywood z tamtego okresu. Cóż z tego, że zapoczątkował kino noir, skoro dzieła wybitne nadejdą z czasem? "Trzeci człowiek" (1949, Carol Reed), czy "Chinatown" (1974, Roman Polański), w którym Huston ma znakomitą rolę. Tym bardziej dziwi nazywanie "Sokoła maltańskiego" jako rewolucyjnego w kinie amerykańskim i nietuzinkowego w gatunku. Film łączy w sobie wszystkie schematy tamtejszego kina, przemiela je i daje je do odegrania aktorom między którymi nie ma chemii. Pomyśleć, że parę miesięcy wcześniej miał premierę prawdziwie rewolucyjny film dla kinematografii, "Obywatel Kane", który na jednym polu jest bardziej wpływowy od "Sokoła maltańskiego" w całej rozpiętości. Dzieło Hustona jest deklasowane jednak nie tylko przez film Wellesa, ale także przez powstające w tamtym czasie kryminały, nawet te, w których Bogart dostawał lekcje gry aktorskiej od Jamesa Cagneya, jak widać, mało skuteczne.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Filmem czarnym (inaczej noir) nazywamy popularny nurt w kinie amerykańskim lat 40. i 50., który zawierał... czytaj więcej
Ostatnimi czasy w sklepach internetowych pojawiła się "srebrna kolekcja", a wśród nich takie klasyki, jak... czytaj więcej
Każdy ma jakieś marzenia. Jeden chce zostać lekarzem, inny pragnie opanować język obcy, kolejny marzy o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones