Recenzja filmu

Jazda na krawędzi (2011)
Richard De Aragues
Jared Leto
Guy Martin

Jajami o ścianę

Nie bez powodu niemal wszyscy kierowcy, którzy wypowiadają się przed kamerą, twierdzą, że nie ścigają się ze sobą nawzajem, ale podejmują indywidualną walkę z torem.
Choć niewydarzony polski tytuł może wprowadzić w błąd, film Richarda De Araguesa jest prawdziwym dokumentem i nie sprowadza seansu do kontemplacji opływowych kształtów potężnych ścigaczy. Ma prawdziwy temat i prawdziwego, choć troszkę pretekstowego, bohatera. Czemu padło na Guya Martina, nietrudno zgadnąć. Jest przystojny, sympatyczny i charyzmatyczny. Mówi szybko, bardzo szybko – zaczyna nowe zdanie, zanim słuchacz zdąży zrozumieć poprzednie. Dla kogoś, kto pokonuje zakręty na motorze praktycznie unoszącym się nad ziemią, rzeczywistość poza torem musi przypominać slow-motion. Słucha się go z ciekawością, choć nie jest to typ mentora. Mądrości, które wypowiada, można by streścić tak: robię to, co lubię i nic innego tak naprawdę się nie liczy. Co lubi robić Guy Martin? Jeździć na motorze po drogach publicznych ze średnią prędkością ponad 200 km na godzinę. A jedynym wydarzeniem, które pozwala robić to legalnie i oczekiwać z tego tytułu chwały, jest Tourist Trophy rozgrywany co roku na wyspie Man.

To właśnie słynny wyścig jest prawdziwym bohaterem filmu. Nie bez powodu niemal wszyscy kierowcy, którzy wypowiadają się przed kamerą, twierdzą, że nie ścigają się ze sobą nawzajem, ale podejmują indywidualną walkę z torem. A jest z czym walczyć, bo trasa przebiega przez zwykłe publiczne drogi. Ruch jest oczywiście zamknięty na czas trwania zawodów, ale takiej trasy nie da się zabezpieczyć jak profesjonalnego toru – na każdym zakręcie zieje przepaść albo wyrastają drzewa, przystanki autobusowe, domy, krawężniki. Decydując się na jazdę w takich warunkach, trzeba być gotowym, żeby – jak ktoś to malowniczo to nazywa –  rzucić jajami o ścianę. To właśnie z powodów bezpieczeństwa TT wypadł z regularnych rozgrywek, ale zamiast stracić na popularności, stał się samodzielnym wydarzeniem. Przez jeden tydzień w roku na wyspie trwa regularny festiwal, na który ściągają tysiące fanów i zawodników z rodzinami, dla których TT to najważniejsze wydarzenie sezonu, esencja wszystkiego, co najważniejsze w ich życiu. Wypadki śmiertelne zdarzają się tu częściej niż nowe rekordy, a bliskość śmierci jest z pewnością częścią tego, co dla zawodników czyni ten wyścig wyjątkowym przeżyciem.

Twórcy filmu próbują nie poddać się całkowicie pokusie, by sfetyszyzować temat. Oczywiście, nie tracą okazji, by zderzyć widza z prędkością i poczarować lekko kiczowatymi obrazami współczesnych "wojowników". W filmie nie brakuje skupionych twarzy kierowców, efektownych kraks, uciekającego do dolnej krawędzi ekranu asfaltu obrazów, które potrafią wizualnie kopnąć. Ale autorzy próbują też dociekać, dlaczego zdrowi psychicznie ludzie świadomie wsiadają na maszyny, których mocy nie są w stanie okiełznać, przyjmując klasyczną pozycję dawcy organów. Większość kierowców powtarza za Guyem Martinem: to jest jak latanie, kocham to, znam ryzyko, nic innego nie ma dla mnie znaczenia. "Chodzi mi o to, że jesteśmy ludźmi, a życie to nie próba generalna. Masz tylko jedno okrążenie, dlaczego nie sprawić, żeby było dobre?" – mówi rezolutnie jeden z fanów.

To całkiem przekonująca argumentacja, chociaż przede wszystkim umacnia w przekonaniu, że na najważniejsze pytanie Richard De Aragues nie chce usłyszeć niepokojącej odpowiedzi. Gdy kamera zwraca się na chwilę na drżące o życie bliskich rodziny rozsądnie powtarzające słowa zawodników o pasji, za którą trzeba płacić ryzykiem i strachem, uwagę zwracają przede wszystkim twarze dzieci siedzących na trybunach, tulących się przed startem do ubranych w skóry ojców. Gdzieś na marginesie opowieści pojawiają się obrazki rodzinnego pikniku i dzieciaków ujeżdżających swoje małe, jeszcze całkiem bezpieczne motorki. Porównanie emocji, które dostarcza ekstremalna jazda, do sensacji narkotykowych, nie jest wielkim nadużyciem, a powracające w historii TT nazwiska kierowców nie są owocem przypadku – synowie zajmują często miejsca ojców. Głód prędkości przekazywany jest z pokolenia na pokolenie, razem z obrazem ojca, który wchodzi na tor niczym antyczny heros, by często z niego już nigdy nie zejść.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones