Nie mam wątpliwości, że większość polskich widzów wybierze się na "Ondine" głównie po to, by dowiedzieć się, jak wyglądały początki romansu między Alicją Bachledą-Curuś a Colinem Farrellem. To właśnie na planie filmu Neila Jordana irlandzki gwiazdor poznał blondwłosą Polkę, a potem zakochał się w niej bez pamięci. Aktorka odniosła tym samym wielkie zwycięstwo na polu promocji nadwiślańskiej kultury, o czym chętnie zaświadczą plotkarskie portale zamieszczające informacje o romansie pary.
Gdybyż "Ondine" była równie ekscytująca, co te wszystkie ploteczki i donosy, którymi karmiliśmy się przez ostatnich kilka miesięcy... Niestety, dzieło Jordana (reżysera m.in. wyśmienitej "Gry pozorów") cierpi na syndrom większości produkcji, podczas pracy nad którymi aktorów połączyła wielka miłość – ekranowa fikcja nie wytrzymała po prostu konkurencji ze strony rzeczywistości. Mimo to, przypuszczam, że "Ondine" spodoba się widzom lubiącym lekko baśniowe fabuły wypełnione odrobiną śmiechu i oceanem wzruszeń.
Farrell wciela się w postać rybaka Syracuse'a, którego wszyscy w miasteczku przezywają Circus (cyrk). Bohater jest bowiem dla nich smutnym, żałosnym klaunem psującym każdą rzecz, do której się dotknie. Syracuse'owi nie wiedzie się ani w życiu prywatnym, ani zawodowym. Przez wiele lat był alkoholikiem, a gdy w końcu postanowił rozstać się z butelką, jego żona wniosła pozew o rozwód. Owocem nieudanego związku jest kilkuletnia Annie, która potrzebuje przeszczepu nerki. Ojciec przychyliłby dla niej nieba, gdyby tylko mógł złowić więcej ryb. Pojawienie się Ondine w życiu Syracuse'a jest dla reżysera punktem wyjścia do opowiedzenia bajki "na serio". Dziewczyna nie chce się przyznać, skąd wzięła się w lodowatym morzu, ale póki swoim śpiewem zwiększa o kilkaset procent połów, bohater nie próbuje na siłę dociekać prawdy. Szybko okazuje się jednak, że po jego syrenę zamierza upomnieć się upiór z nie tak odległej przeszłości.
Farrell świetnie sprawdza się jako nieudacznik – ma długie, brudne włosy i ciągle mamrocze coś pod nosem z tym swoim dziwnym akcentem. Szkoda więc, że partnerująca mu Bachleda-Curuś jako wyłowiona z morza tajemnicza dziewczyna jest aż tak bezpłciowa. Jej główne aktorskie zadanie polega na prezentacji zgrabnego ciała. Alicja paraduje więc przed kamerą w seksownej bieliźnie lub wychodzi z wody w prześwitującej sukience.
Lawirując między melodramatem, kryminałem a społeczną obserwacją, Jordan wpływa czasem na mieliznę. Film robi się wówczas niezgrabny. "Ondine" broni się na szczęście swoją chropowatością – w szarej i brzydkiej rzeczywistości, w której przyszło żyć postaciom, nawet uroczysty happy end zdaje się mieć lekko gorzkawy posmak. A może to tylko zapach nieświeżych ryb?
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu