Recenzja filmu

Liverpool (2008)
Lisandro Alonso
Nieves Cabrera
Giselle Irrazabal

Między wierszami

Dla zaznajomionych z twórczością Alonso "Liverpool" nie będzie wielkim zaskoczeniem. Ten sposób narracji, koncentracja na nic nieznaczących szczegółach i angażowanie widza w twórczy proces
Szczerość nakazuje ostrzec wszystkich, iż "Liverpool" nie jest filmem przeznaczonym dla normalnego widza. Nie znajdzie on tutaj nic, co mogłoby go choćby w najmniejszym stopniu zainteresować. To obraz typowo festiwalowy, który nawet tam zwróciłby uwagę jedynie niewielkiego grona: ludzi cierpliwych, zainteresowanych introspekcją, dobrze tolerujących niejednoznaczność i niedopowiedzenie. Dlatego też trzeba pochwalić odwagę dystrybutora, który mimo wszystko – pamiętając o tych rodzynkach kinowej widowni – postanowił film wprowadzić. "Liverpool" to obraz bez fabuły w tradycyjnym tego słowa rozumieniu. Dlatego też nie sposób tak naprawdę go opowiedzieć. Opis dostarczony przez dystrybutora całkiem zgrabnie zastępuje film, ale jednocześnie niszczy odbiór obrazu. Lisandro Alonso unika bowiem konkretyzacji. Widzowi pokazane są ledwie chwile - z pozoru nic nie znaczące momenty mężczyzny jedzącego, śpiącego, ubierającego się, czekającego. Całe życie, cała historia rozgrywa się pomiędzy tymi scenami, a zatem tylko i wyłącznie w głowie odbiorcy. Mając do dyspozycji te slajdy, każdy z widzów może je połączyć w zupełnie inną historię. I to w "Liverpool" jest najcenniejsze. Alonso zaprasza widza do tworzenia własnej historii, stosując bardzo proste środki filmowe. Obraz z kamery zamienia się w scenę - definiuje przestrzeń, która jest w zasadzie nieruchoma, podlega ledwie niewielkim zmianom. Choć powodem istnienia kolejnych ujęć jest człowiek, to jednak wszystko jest tak kadrowane, by postaci nie były elementami dominującymi. Alonso wraz z operatorem Lucio Bonellim stosują szerokie plany; w zasadzie tylko raz mamy zbliżenie na twarz głównego bohatera. Bardzo często ujęcie trwa dalej, nawet po wyjściu postaci poza kadr. Tworzy to swoisty dystans, jest niczym wielokropek pozostawiony specjalnie dla widza, który może z nim zrobić, co tylko zechce. Dla zaznajomionych z twórczością Lisandro Alonso "Liverpool" nie będzie wielkim zaskoczeniem. Ten sposób narracji, koncentracja na nic nieznaczących szczegółach i angażowanie widza w twórczy proces mieliśmy już okazję poznać podczas seansu "Los muertos". To, co zaskakuje, to fakt, że po tamtym filmie znalazł jeszcze przestrzeń, by zrobić kolejny krok ku drodze maksymalnego minimalizmu. W "Los muertos" jest ostra pointa, w "Liverpool" nie ma już nawet tego. Alonso odrzuca ostatnie ramy kina ustalone przez produkt łatwej konsumpcji. To oczywiście mocno ogranicza zbiór odbiorców. Jest to jednak zabieg jak najbardziej świadomy, a nie wynikający z nieudolności, i to się reżyserowi wielce chwali.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones