Recenzja filmu

Mr. Nice (2010)
Bernard Rose
Rhys Ifans
Chloë Sevigny

Rozbijanie cokołów

Obalając filmowe pomniki, Rose przy okazji tworzy zgrzebną filmową opowieść. Sprawnie stylizuje kadry, odwzorowuje realia epoki, bawi się w dowcipne aranżowanie dramatycznych scen.
Gdy wchodzi na scenę, publiczność klaszcze. Nic dziwnego. Mr. Nice ma charyzmę, jest szelmowski, cwany i tajemniczy. Ma wszystko, by być ikoną kultury popularnej. Wszystko, czyli całkiem niewiele – ot, trochę magnetyzmu i bezczelności. Tyle wystarczy, by przy odrobinie szczęścia stać się postacią kultową.

Opowiadając o losach Howarda Marksa Bernard Rose, brytyjski reżyser znany jako twórca "Wiecznej miłości", biograficzno-miłosnej opowieści o Beethovenie, oraz horroru "Candyman", pyta o to, jakie prawa rządzą współczesną popkulturą. Biografia przestępcy z Wysp, jednego z najsłynniejszych w kilku minionych dekadach, to opowieść o tworzeniu się mitu. Howard Marks jest w filmie Rose'a bohaterem z przypadku i na własne życzenie. Mimowolnie i zupełnie bezpodstawnie z walijskiego prowincjusza staje się ikoną kontrkultury. Ale po kolei.

W małym walijskim miasteczku, gdzie więcej jest pubów niż kaplic, a liczba kopalń przewyższa liczbę szkół, Howard jest dość egzotycznym przypadkiem. Jest wyjątkowo bystry, a na dodatek pracowity, dzięki czemu zdobywa uznanie nauczycieli i miano szkolnego kujona, którego obijać mogą bardziej wyrośnięte przygłupy. Dzięki swemu intelektowi dostaje się na Oxford, stając się tym samym gwiazdą lokalnej społeczności, żywą legendą, miejscowym bohaterem. Trafia do świątyni nauki, literatury i… narkotyków. Dzięki nowo poznanym kolegom zaczyna nowe życie – pełne imprez, małych orgii i narkotycznych odlotów. Wkrótce z nieznaczącego dilera stanie się jednym z najważniejszych importerów i dystrybutorów afgańskiego i pakistańskiego haszyszu na Wyspach i w Stanach Zjednoczonych.

Historia szefa angielskiego kartelu mogłaby być materiałem na przyzwoity film sensacyjny. Mamy tu współpracę z MI-6, brytyjskim wywiadem osławionym dzięki Jamesowi Bondowi, mamy szemrane środowiska międzynarodowych biznesmenów, kontakty z bojownikami IRA oraz obrazki przedstawiające szaloną epokę dzieci kwiatów. Wielu reżyserów z takich składników ulepiłoby zgrzebne kino akcji ze spiskami, strzelaninami i barwnym półświatkiem. A jednak Bernard Rose świadomie decyduje się na mniej efektowną konwencję. Stawia na film biograficzny, prostą, a zarazem pojemną formę. Mieści w niej całkiem sporo. Jego "Mr. Nice" pokazuje, jak kultura wytwarza własne ikony, jak je nadpisuje, na wątłych zrębach buduje wielkie mitologie. Bohater Rose’a, choć ciekawy, nie jest żadnym herosem przestępczego podziemia. Jest oportunistą. Znajduje się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie i potrafi dobrze to wykorzystać. Mimo to jego historia obrasta legendą, jest jak opowieść mitomana dowartościowującego się poprzez wymyślanie nowych przygód i wyczynów. Podrzędny handlarz narkotyków mimo woli staje się legendą – dla jednych jest symbolem walki o legalizację używek, dla innych – jak dla dziennikarza jednej z gazet – współczesnym Robin Hoodem.

Bernard Rose nie pozostawia wątpliwości. Jego bohater jest zwykłym facetem z ciut niezwykłym życiorysem, jest ofiarą własnego mitu i własnej słabości. Reżyser "Mr. Nice’a" celowo zamyka swą opowieść w wyrazistej narracyjnej klamrze, by pokazać, że wszystko, co widzimy na ekranie, jest jedynie opowieścią. Rose chce bowiem obalać kulturowe pomniki, ośmieszać łatwe mitologie. Właśnie dlatego pokazuje agenta brytyjskiego wywiadu jako średnio rozgarniętego urzędasa, a w bojownikach IRA widzi nie świętych męczenników, do jakich przyzwyczaiło nas kino popularne, lecz zapijaczonych i żałosnych cwaniaków wycierających sobie gęby ideałami (bliżej im do sowizdrzalskiego "Generała" Johna Boormana niż romantycznego "Michaela Collinsa" Neila Jordana). Obalając filmowe pomniki, Rose przy okazji tworzy zgrzebną filmową opowieść. Sprawnie stylizuje kadry, odwzorowuje realia epoki, bawi się w dowcipne aranżowanie dramatycznych scen i rzetelnie łączy kolejne elementy opowieści o przestępcy, którego uczyniono nowym Robin Hoodem.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Mr. Nice" Bernarda Rose'a jest ekranizacją autobiograficznej powieści Howarda Marksa pod tym samym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones