Recenzja wyd. DVD filmu

Rzeka ocalenia (2008)
Courtney Hunt
Melissa Leo
Misty Upham

Wszystko za dolara

W swym debiucie Courtney Hunt zabiera nas do świata podobnie upodlonego, do ludzi poobijanych przez życiowe wypadki, nie mogących odnaleźć dla siebie miejsca.
Polskiego kibica i kinomana łączy wiele. Obaj mają w sobie zdolność do ciągłego dziwienia się. Pierwszych nieustannie zdumiewają porażki polskiej kadry, drugich – niemrawość nadwiślańskich dystrybutorów filmowych. I choć powinniśmy przywyknąć do obu tych zjawisk, wciąż naiwnie wierzymy w sukcesy naszych orłów i dziwimy się, dlaczego filmowe perły trafiają do nas z wielomiesięcznym opóźnieniem. Nie inaczej jest w przypadku "Rzeki ocalenia", niezwykle udanego debiutu Courtney Hunt. Dwa lata po światowej premierze trafia do nas na DVD dzięki firmie Kino Świat. Ale zamiast narzekać, że nagrodzony w Sundance i San Sebastian, dwukrotnie nominowany do Oscara i doceniony przez międzynarodową krytykę film otrzymujemy tak późno, lepiej oddać się jego lekturze. Bo warto.

Idą święta.  Za kilka dni wszędzie stanąć mają choinki, na domowych balkonach rozbłysną świetliste ozdoby, a Święty Mikołaj zawita do mniej lub bardziej grzecznych dzieci. Nie wszędzie Boże Narodzenie będzie jednak aż tak przyjemne. Mniej radosne święta czekają Ray Eddy (Melissa Leo), około czterdziestoletnią samotną matkę próbującą wychowywać dwóch synów. Uzależniony od hazardu mąż po raz kolejny uciekł do kasyn Atlantic City, zabierając ze sobą pieniądze na zakup używanego, składanego domu, dzięki któremu cała rodzina mogłaby wyprowadzić się z obskurnego baraku. Zabrał też samochód, który po kilku dniach Ray odnajduje na motelowym parkingu. To tutaj poznaje Lilę (Misty Upham), młodą, niezbyt sympatyczną Indiankę z plemienia Mohawków, która mieszka w okolicznym rezerwacie. Wkrótce obie sponiewierane przez życie kobiety podejmą się ryzykownego zadania – by uratować domowe budżety, zaczną przemycać ludzi przez amerykańsko-kanadyjską granicę.

Każdy z nas widział kiedyś te kobiety. Z podkrążonymi od płaczu oczami, ze smutkiem i desperacją wypisanymi na twarzach. Niewiele mają wspólnego z frywolnymi, almodovarovskimi kobietami na skraju załamania nerwowego. Ray ma już za sobą niejedno załamanie. W znakomitej interpretacji Melissy Leo ta samotna matka jest jak żeńska wersja "Zapaśnika" Rourke’a. Brak jej jedynie genu autodestrukcji, który tutaj przegrywa z macierzyńskim instynktem.

Porównanie z filmem Aronofsky'ego jest skrajnie oczywiste. W swym debiucie Courtney Hunt zabiera nas bowiem do świata podobnie upodlonego, do ludzi poobijanych przez życiowe wypadki, nie mogących odnaleźć dla siebie miejsca. I tak jak reżyser "Źródła" z chirurgiczną precyzją i chłodem płatnego zabójcy walił nas w łeb obuchem emocji, tak reżyserka "Rzeki ocalenia" kreśli przed nami perwersyjną anty-baśń.

Jej film przypomina te słodkie przedświąteczne historie, jakimi raczą nas telewizje w grudniowe wieczory. Mamy nieszczęśliwych ludzi marzących o lepszym życiu, zbliżające się święta i małego chłopca, który czeka na Świętego Mikołaja, by ten dał jego rodzinie nowy dom i choćby jednego plastikowego transformera. Ale u Hunt nie możemy oczekiwać zwyczajowego happy endu. W jej świecie nie ma łatwych rozwiązań. Są moralne dylematy, trudne decyzje i próby oswojenia z nieprzyjaznym losem. Bo "Rzeka ocalenia" w istocie jest filmem o akceptacji świata, o dojrzałości, która pozwala ukoić ból, o małych radościach i o tym, że w świecie upodlonym trzeba heroizmu, by ocalić w sobie człowieczeństwo.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones