Brudna robota

Park Chan-wook mistrzowsko żongluje tonacjami, prezentując widzom de facto kolejną historię o moralnym upadku i okrutnej wendecie.
Brudna robota
źródło: materialy promocyjne
Masz problem ze znalezieniem pracy? Utknąłeś/łaś w limbie pierwszych etapów rekrutacyjnych, a mimo dyplomu i kilku lat doświadczenia wciąż nie dorastasz konkurencji do pięt? Man-su (zjawiskowy Lee Byung-hun) doskonale Cię rozumie! Specjalista od papieru z 25-letnim stażem pracy niedawno stał się ofiarą drastycznych cięć kosztów w firmie, ale właśnie znalazł prosty sposób na pokonanie swoich rywali i szczęśliwy powrót na szczyt [ZOBACZ JAK]. Jedyne, co musisz zrobić to: a) poznać swoich wrogów, b) a później ich zamordować! Cóż, może to brzmieć nieco ekstremalnie, ale przecież ciężkie czasy wymagają podjęcia desperackich działań, nieprawdaż? – pyta retorycznie Park Chan-wook [NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU]. 

Niezdetronizowany król kina zemsty, ekspert od ludzkich namiętności oraz mistrz narracyjnej precyzji wraca do Wenecji po 20 latach od premiery "Pani Zemsty" z makiaweliczną adaptacją powieści Donalda E. Westlake’a. Choć docenione przez krytyków "The Axe" to historia rozgrywająca się w Ameryce, inspirowana czasami Wielkiej Depresji i korporacyjnych redukcji lat 90., pokazuje coś niepokojąco uniwersalnego: człowieka w starciu hiperkapitalistyczną bezwzględnością. Park Chan-wook przeszczepia myśl nowojorskiego pisarza na warunki koreańskiego rynku pracy. Całe życie Man-su, podobnie jak Michaela Scotta w "Biurze", obracało się wokół papieru: jego wyrobu, sprzedaży i recyklingu. W papierowym kręgu życia wszystko było powtarzalne i bezpieczne, do czasu – gdy produkcja została zautomatyzowana, a miejsce kilkudziesięciu wykwalifikowanych pracowników zajęła sztuczna inteligencja.
 
"No Other Choice" w pierwszej kolejności opowiada zatem o zderzeniu analogowości z hipernowoczesnością. Dalej: o męskim honorze, braniu rzeczy w swoje ręce i klasowej niesprawiedliwości. Wszystko to południowokoreański twórca sygnalizuje już w pierwszej, szalenie ironicznej scenie filmu. Podczas pewnego ciepłego popołudnia bohater spędza czas z rodziną, robiąc grilla i z zadumą podziwiając przekwitające drzewa wiśni. Dwa złotowłose goldeny biegają radośnie po ogrodzie, na stole czeka już gorący posiłek (pieczony wąż – symbol dobrobytu), a Man-su czuje, że jego życie jest piękne. "Mam wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłem" – myśli z przekonaniem, czule obejmując żonę i dzieci, podczas gdy widzowie z gulą w gardle czekają tylko na to, co wydarzy się dalej. 

Łup! Utrata pracy jest dla protagonisty jak niespodziewana dekapitacja (nie bez powodu zresztą powieść Westlake’a ma w tytule siekierę). Podczas warsztatów z korporacyjną coacherką Man-su wraz z innymi świeżo upieczonymi bezrobotnymi ćwiczy siłę umysłu. "W ciągu trzech miesięcy znajdę nową posadę" – powtarza uparcie pod nosem niczym zaprogramowany do ataku android. Bohater szybko uświadamia sobie jednak, że jest na przegranej pozycji, zwłaszcza, że w okolicy mieszka co najmniej kilku bardziej kompetentnych speców od papieru. Absurdy korpoświatka wyjątkowo mu jednak sprzyjają: rekrutacja w wymarzonej firmie jest wieloetapowa i trwa na tyle długo, że mężczyzna zdążyłby w tym czasie zostać seryjnym mordercą na pełen etat.

Myśl o rozpoczęciu krwawej krucjaty pojawia się w głowie Koreańczyka na tyle szybko, że widzowie mogą czuć się skonfundowani. Z rodzinnej sielanki w dramat społeczny, z politycznej satyry w gatunkową woltyżerkę – Park Chan-wook mistrzowsko żongluje tonacjami, prezentując widzom de facto kolejną historię o moralnym upadku i okrutnej wendecie. Wendecie wobec klasowych nierówności, zimnokrwistego systemu i ekonomicznej predestynacji. Bycie dłużnikiem i żywicielem rodziny nie idą ze sobą w parze, dlatego to, co trzeba zrobić, by utrzymać się na powierzchni, pozostaje dla Man-su drugorzędne. To trochę tak, jakby dołączył do śmiertelnych rozgrywek w "Squid Game" – nie spocznie, póki nie odzyska, tego co stracił. 

Zrobienie "No Other Choice" zajęło twórcy "Oldboya" aż 20 lat. Na drodze stały oczywiście finanse, co – trzeba przyznać – wydaje się zabawnym paradoksem, biorąc pod uwagę fabułę filmu. Najnowsze dzieło wielokrotnie nagradzanego reżysera to odważna i błyskotliwa krytyka systemu, który odczłowiecza zarówno ciężko pracujących, jak tych, którzy ciężko pracy poszukują. Wytyka hipokryzję uprzywilejowanych oraz sposób, w jaki Koreańczycy radzą sobie z problemem bezrobocia (spoiler: nie radzą sobie w ogóle). Winę reżyser upatruje w patriarchalnym porządku świata, a więc w stereotypowym wyobrażeniu męskości i stawianych mu oczekiwań. Przekonanie, że nie można być "prawdziwym mężczyzną" bez posiadania dużego domu, dobrze płatnej pracy, rodziny i psa produkuje, według Parka, całą armię sfrustrowanych alkoholików w depresji. Pozbawieni ciepłej posadki i tytułu "głowy rodziny" nagle zostają z niczym, bez tożsamości, poczucia wartości i wszelkich aspiracji. 

Podczas seansu "No Other Choice" nie mogę wyzbyć się myśli, że gdyby Park zrobił go wcześniej, zapewne zgarnąłby dla Korei Południowej pierwszego Oscara. Historia Man-su i jego rodziny to właściwie rewers "Parasite" – kino dyskomfortu i trafiająca w sedno hiperbola wyzysku oraz klasowego upokorzenia. Zarówno Bong Joon-ho, jak i Park Chan-wook biorą pod lupę rodzinę w ekonomicznym i emocjonalnym kryzysie, a ważnym bohaterem filmu czynią dom – z jednej strony symbol bogactwa i miernik sukcesu, z drugiej bezpieczny azyl i bezcenny nośnik wspomnień. Oba filmy działają równie dobrze na poziomie podnoszącego ciśnienie thrillera i slapstickowej tragikomedii, a porównywanie jednego z drugim w niczym nie umniejsza geniuszu żadnego z nich. Punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia – przypomina jedynie autor trylogii zemsty, który, jak sam przyznaje, rozumie Man-su, tak dobrze jak siebie samego. Jeden – zrobiłby wszystko dla papieru, drugi – dla kina.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?