Recenzja filmu

Bangkok - ostatnie zlecenie (1999)
Danny Pang
Oxide Pang Chun
Pawarith Monkolpisit
Patharawarin Timkul

Za dużo dobroci?

Wyobraźcie sobie nakręconą zupełnie na serio wersję "Pulp Fiction" i "Kill Billa", w której na każdy gram dowcipu przypada siedem kilo patosu.To przypadek filmu braci Pang.
Zamknijcie oczy. Jest 27 marca 1963 roku. W Knoxville, w stanie Tennessee na świat przychodzi maleńki Quentin Tarantino. Teraz wyobraźcie sobie, że w skutek komplikacji przy porodzie, dziecko rodzi się bez poczucia humoru. Wyobraźcie sobie, że w tej alternatywnej wersji rzeczywistości, Quentinowi mimo wszystko udało się zrobić karierę. Wyobraźcie sobie nakręconą zupełnie na serio wersję "Pulp Fiction" i "Kill Billa", w której na każdy gram dowcipu przypada siedem kilo patosu. Nie krzyczcie. Otwórzcie oczy. Jeśli jesteście odważni, to, co sobie wyobraziliście, możecie teraz zobaczyć w kinie. Dwa lata po narodzinach Tarantino, w Hong Kongu, na świat przyszli bowiem jednego dnia bracia Danny i Oxide Pang. A w tym tygodniu na ekranach polskich kin zlądował ich "Bangkok Dangerous". Kong jest młodym, niezawodnym zabójcą do wynajęcia. Swoją pracę traktuje poważnie i wydaje się dla swoich klientów prawdziwym wybawieniem z najgorszych opresji. Jest samotnikiem, zachowuje pełną dyskrecję i nigdy nie marudzi. Głównie dlatego, że jest głuchoniemy. Kong ludzkie uczucia ma, ale zdradza je wyłącznie przy swoim przyjacielu Joe, który przed laty przysposabiał go do zawodu kilera. Na własne nieszczęście Kong zapragnie więcej szczęścia i prócz przyjaźni zamarzy mu się miłość. Pozna niewinną i wrażliwą dziewczynę i zacznie odkrywać swoje "lepsze ja". Na domiar złego przyjmie bardzo nieodpowiednie zlecenie. To wszystko musi skończyć się jatką. Brzmi to wszystko jak całkiem niezły scenariusz relaksującego, czarnego kryminału, ale to co zrobili z tą historią bracia Pang, prędzej wywoła u Was epilepsję, niż dobre samopoczucie. Rozpoczynający karierę twórcy z Honkongu (film nakręcono niemal 10 lat temu)  rzucili się na swój projekt, jakby musieli spróbować w nim wszystkiego, co wymyślono przez ostatnie 100 lat, by uczynić kino "atrakcyjnym". Jak dzieci w sklepie z zabawkami, rzucają na jedną błyskotkę, by zaraz chwycić się następnej. Co rusz przecinają akcję jakąś wymyślnie przefiltrowaną sceną retrospekcji, udziwnionymi ujęciami i jazdami kamery próbują wywołać atmosferę grozy, starają się wzruszyć ekstatyczną pozą bohatera i pobudzić niezwykłymi zbliżeniami. Coś trzeszczy, ściemnia się, rozjaśnia, błyska na chwilę kolorem, faluje, wibruje, drży… A co za dużo, to niezdrowo. Niemiłosiernie to wszystko irytuje i za nic nie pozwala skupić się na akcji. Jest jednak pewna szansa, że odnajdą się tu miłośnicy estetycznej masakry. Jeśli tylko uda im się wyłączyć obszary mózgu odpowiedzialne za logiczne myślenie, empatię, potrzebę różnicowania wrażeń i poczucie umiaru, będą mogli do "Bangkok Dangerous" podejść jako do surrealistycznego ciągu obrazów, przez który przewija się krzepiąca obietnica. Zabijanie ciągle może być "ładne".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Ostatnie zlecenie" rzadko przebiega pomyślnie, szczególnie jeśli chodzi o branżę Konga. Ten młody... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones