Recenzja filmu

Samotność liczb pierwszych (2010)
Saverio Costanzo
Alba Rohrwacher
Luca Marinelli

Zranieni

Bo film Costanzo to chłodne, wystudiowane studium żarliwej samotności i bólu; oksymoroniczny, pełen sprzeczności. I właśnie sprzecznościami zarazem silny i słaby.
Przenosząc na ekran głośną powieść Paolo Giordano, reżyser Saverio Costanzo stara się powtarzać artystyczne wybory włoskiego pisarza. Doskonale wie, że tylko wierność literze i duchowi (które w przypadku "Samotności liczb pierwszych" stanowią spójną całość) książki, pozwoli uratować jej adaptację przed sentymentalizmem czy histerycznym rozedrganiem. W obrazie Costanzo  filmowa forma zostaje zniewolona przez powieściową fabułę. Opowiadając o wewnętrznie popękanych neurotykach, reżyser "Ku mojej pamięci" stworzył film wewnętrznie pęknięty i neurotyczny. Jego "Samotność…" nie jest dziełem przyjemnym, zamiast psychologicznych uproszczeń i efektownych figur proponuje smutną opowieść o samotności i bólu, w którym więzimy samych siebie.

We włoskiej literaturze ostatniej dekady "Samotność liczb pierwszych" była największym obok "Gomorry" Saviano literackim objawieniem. Dwudziestosześcioletni fizyk Paolo Giordano zaskoczył wszystkich – przed trzema laty za swą powieść otrzymał prawie wszystkie literackie nagrody przyznawane na Półwyspie Apenińskim, książka szybko doczekała się kolejnych przekładów (także na polski) i sprzedała w nakładzie przeszło półtora miliona egzemplarzy. Giordano połączył komercyjny i artystyczny sukces nie tyle dzięki językowemu talentowi (niepodważalnemu), co dyscyplinie. Gdy opowiadał o pisarskim warsztacie, porównywał go z pracą fizyka "Praca w laboratorium jest pracą spekulatywną. Pisząc, próbuję uzyskać ten sam efekt: wyodrębnić poszczególne cząsteczki poprzez badanie wycinka rzeczywistości". Jego powieść pozbawiona była elementów zbędnych, oszlifowana jak diament była dziełem wycyzelowanym do granic skrupulatności. Mimo to, a właściwie – dzięki temu, zachowywała prawdziwość.

Poświęcam tak wiele miejsca literackiemu pierwowzorowi filmu Costanzo nieprzypadkowo. Adaptacja proponowana przez włoskiego reżysera jest bowiem zniewolona przez wierność oryginałowi. Historia Mattii (Luca Marinelli) i Alice (Alba Rohrwacher), dwojga młodych ludzi, którzy poznają się w szkole podstawowej, by przez lata zbliżać się do siebie i oddalać, w filmie Costanzo opowiedziana jest dokładnie w ten sam sposób jak  w powieści Giordano. Epizodyczna, rwana narracja ujawnia kolejne szczegóły z życia bohaterów. Poznajemy historię dziewczynki zmuszanej przez apodyktycznego ojca do jazdy na nartach, która zakończy się wypadkiem i trwałym kalectwem. Zbliżamy się też do małego Mattii, matematycznego geniusza opiekującego się niedorozwiniętą intelektualnie siostrą.

Reżyser "Samotności…" krok po kroku powtarza artystyczne wybory pisarza – w ten sam sposób konstruuje swą opowieść i sięga do podobnych narracyjnych chwytów. Nerwowa narracja, enigmatyczność pojedynczych scen, które z czasem splatają się w spójną całość – wszystko to sprawia, że film Costanzo jest adaptacją  tak wierną, że wręcz pietystyczną. Wierność literackiemu pierwowzorowi okazuje się jednak ograniczeniem. Filmowa "Samotność…" niepozbawiona jest wyrazu, ale brak jej życia i artystycznej niezależności. Wystudiowana struktura, która chroniła powieść przed zbytnią emocjonalnością, tutaj sprawia wrażenie martwej formy, a kiedy indziej – twórczego hochsztaplerstwa.  

Nie oznacza to wcale, że obraz Costanzo jest filmem nieudanym. Ta opowieść o ludziach zaplątanych w sieci własnego bólu, na nowo przeżywających dawne traumy i skazanych na samotność ma w sobie dużą siłę. Głównie dzięki aktorskim kreacjom. Zwłaszcza Alby Rohrwacher (znana między innymi z "Jestem miłością"), która świetnie znajduje się w roli neurotycznej samotniczki naznaczonej głębokimi ranami i drobnymi skaleczeniami. I choć Luca Marinelli wypada tu dużo gorzej, wątek Mattii zyskuje dzięki Isabelli Rossellini wcielającej się w przerażającą i zarazem żałosną matkę chłopca.
    
Bohaterowie Costanzo skazani są na samotność. Przyciągają się wzajemnie, ale niezdolni są do prawdziwego spotkania. Niedostępni dla siebie także dla filmowego widza okazują się nieprzystępni. Bo film Costanzo to chłodne, wystudiowane studium żarliwej samotności i bólu; oksymoroniczny, pełen sprzeczności. I właśnie sprzecznościami zarazem silny i słaby.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones