Recenzja filmu

Żywy towar (2016)
Logan Sandler

Morze czarno-białe

Sandler ma talent do chwytania momentów, komponowania uwodzących wizualno-dźwiękowych zestawień. Potrafi przekazać emocję, stan ducha niemal od niechcenia: w niepozornym obrazie, w montażowej
Skłębione chmury przesuwają się po niebie, morze faluje niespokojnie. Chmury przypominają fale, fale wyglądają jak chmury. Sfilmowane w malowniczej czerni i bieli kształty zlewają się, przenikają, hipnotyzują. Tak zaczyna się "Żywy towar" Logana Sandlera, sugerując poetycką opowieść, w której impresyjność formy liczy się bardziej od zwartego scenariuszowego szkieletu. Cóż, nie do końca. Zaraz bowiem z morza wynurza się trup i stawia fabularne pytanie, które aż do końca filmu domagać się będzie odpowiedzi. Reżyser-debiutant nie znajdzie jednak sposobu, by przekonująco połączyć wrażeniowy tryb opowiadania z intrygą opartą na rozumowym, przyczynowo-skutkowym mechanizmie narracyjnym.


Na podstawowym poziomie "Żywy towar" jest opowieścią o żałobie, o milczącym przepracowywaniu straty. Nadine (Dree Hemingway) i Lewis (Keith Stanfield) przeżyli śmierć dziecka. Wakacje na Bahamach mają być próbą odreagowania, psychicznej rekonwalescencji - choć nie zostaje to w zasadzie wypowiedziane wprost. Reżyser komunikuje nam impas związku bohaterów za pomocą półsłówek, spojrzeń, sugestii. O ich stanach emocjonalnych mówią nam nie tyle linijki dialogu, co aspekty krajobrazu i pogody: depresyjnie spokojna, przypominająca pustynię tafla oceanu albo gniewna burza z piorunami.

Historia Nadine i Lewisa rzucona jest jednak na tło lokalnej rozgrywki o władzę. Mała bahamska wysepka to - jak określa ją lokalny policjant - istny Dziki Zachód. Prawo tu nie dociera, a biedującą społeczność trzyma w ryzach przedsiębiorczy, uczciwy rybak Roy (Robert Wisdom). Monopol Roya nie podoba się jednak Doughboyowi (Leonard Earl Howze), który na boku trudni się przemytem imigrantów. Między dwoma rywalami rozegra się walka o wpływy - oraz o duszę ich wspólnego pomocnika, Myrona (Sam Dillon). Zamknięty, zakompleksiony chłopak jest bowiem podatny na zakusy Doughboya, mamiącego go perspektywą "kobiet i kapitału". Pojawienie się Nadine i Lewisa, pięknych i dobrze sytuowanych, przybyłych z "lepszego świata", tylko wzmocni w Myronie marzenie o społecznym awansie. Aspiracje chłopaka wyrażają się bowiem w najprostszych kategoriach: mieć dziewczynę w typie Nadine i mieć Roleksa. Zaiste - kobietę i kapitał.

Sandler dorzuca więc do pieca: moralitet, polityczne zaangażowanie, mikrokosmos wysepki na końcu świata, która urasta do rangi alegorii… Reżyser sugeruje wnioski o związkach kapitału i kryminału, piętnuje dzielące świat niewidzialne bariery, zahacza o problem imigrantów (Bahamy to przystanek dla uciekinierów z Haiti). Broni się to na poziomie obrazów, wizualnych kontrastów, czarno-białej palety barwnej, na przemian wzmacniającej i zacierającej opozycje między czarnoskórymi a białymi bohaterami. Impresyjna, luźna struktura filmu nie sprzyja jednak socjologicznym analizom. Namacalna, konkretna warstwa fabuły rozmywa się w rozproszonej, wrażeniowej narracji. Obserwacje Sandlera, podane w eliptycznym, dziurawym trybie dryfują więc raczej ku uogólnieniom i kliszom niż ku syntezie. Sceny takie jak ta, gdy kochankowie jednoczą się nad ciałem umierającego uchodźcy, nie mają zasłużonej mocy, wypadają raczej niesmacznie.


Ten pierwszy, wyzierający spod socjologicznej warstwy film wydaje mi się dużo ciekawszy. Sandler ma talent do chwytania momentów, komponowania uwodzących wizualno-dźwiękowych zestawień. Potrafi przekazać emocję, stan ducha niemal od niechcenia: w niepozornym obrazie, w montażowej sklejce kilku niby banalnych chwil. To kino zarazem namacalne i duchowe, angażujące zmysły, a jednak wprowadzające w nastrój refleksji. Coś na kształt slow cinema, ale zbudowanego raczej na elipsach i bliskich kadrach niż kojarzonych z "powolną" konwencją długich ujęciach czy szerokich planach. Dlatego z "Żywego towaru" zapamiętam przede wszystkim wrażenie melancholijnej bezczynności, hipnotyczne sekwencje nurkowania i niemal surrealistyczny obrazek ze świniami nad brzegiem morza. Oraz twarze Stanfielda i Hemingway, które Sandler fotografuje z czułością, fascynująco malując na nich światłem. To ten film, konsekwentnie doprowadzony do końca, chciałbym zobaczyć.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones