Recenzja filmu

10 000 km (2014)
Carlos Marqués-Marcet

Miłość w pikselach

W swym fabularnym debiucie Carlos Marques-Marcet przypomina piosenkarza, który mimo niemrawej reakcji publiczności cały czas uparcie śpiewa swoje. Nie zawsze trafia z dźwiękiem, czasem gubi
W swym fabularnym debiucie Carlos Marques-Marcet przypomina piosenkarza, który mimo niemrawej reakcji publiczności cały czas uparcie śpiewa swoje. Nie zawsze trafia z dźwiękiem, czasem gubi rytm, ale tak mocno wierzy w śpiewaną przez siebie historię, że również publiczność zaczyna w nią wierzyć. Jego melodramat nie jest filmem bezbłędnym – są tu mielizny i narracyjne omsknięcia, ale "10.000 km" broni się dzięki reżyserskiej odwadze i emocjonalnej subtelności.

Zaczyna się imponująco. W trwającym dwadzieścia pięć minut ujęciu poznajemy dwoje młodych bohaterów – Alex (Natalia Tena) i  Sergia (David Verdaguer). On jest nauczycielem muzyki, ona – imigrantką uczącą języka angielskiego. Mieszkają w Barcelonie, w niewielkim, wspólnie wynajmowanym mieszkaniu. Po siedmiu latach związku planują dziecko, ale kiedy Alex otrzymuje prestiżowe stypendium w Los Angeles, ich życiowe plany muszą ulec zmianie. Przez rok parę kochanków będzie bowiem dzieliło tytułowych 10 000 kilometrów...



Taki film mógł zrealizować tylko bezczelny debiutant. Marques-Marcet  rzuca publiczności wyzwanie, śmiało eksperymentując z filmową formą. W otwierającej scenie przez dwadzieścia pięć minut przygląda się swoim bohaterom zamkniętym w ciasnej przestrzeni. Kamera podchodzi blisko, niemal dotyka ich twarzy, by po chwili wycofać się na bezpieczną odległość. Hiszpan znakomicie kontroluje tempo tej sceny – nie wykonuje żadnych montażowych cięć, ale ani na chwilę nie gubi rytmu.

Marques-Marcet kreśli intymny portret Sergia i Alex, by w kolejnych scenach przyglądać się rozkładowi ich więzi. Opowiadając o ich związku na odległość, Hiszpan sięga po różne faktury obrazu, czyniąc widza uczestnikiem skype'owych rozmów, wspólnej "wycieczki" przy użyciu map Google’a i e-mailowych wymian między kochankami.



W "10.000 km" technologia i jej niedostatki odzwierciedlają rozpad związku. Zrywające się połączenia  Skype'a stają się symbolem rozkładającej się więzi. Minuta po minucie śledzimy oddalanie się od siebie Alex i Sergia. Hiszpański reżyser z dużą wrażliwością rysuje psychologiczne portrety bohaterów znajdujących się na życiowym zakręcie – pokazuje tęsknotę i potrzebę osobności, mówi o zapominaniu i żalu. 

Marques-Marcet zaryzykował. Jego "10.000 km" jest filmem odważnym, ale niepozbawionym błędów. Hiszpański debiutant raz po raz traci kontrolę nad tempem filmu, a aktorzy czasem przeszarżowują, ale mimo to obraz Marquesa-Marceta uwodzi – głównie dzięki formalnej konsekwencji reżysera i intymności zaklętej na ekranie.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones