Kapitalizm mówi: pracuj ciężko, ucz się, a wszystko jest możliwe. Spektakularny awans społeczny także. Od dzieciństwa jesteśmy karmieni opowieściami z gatunku "od pucybuta do milionera",
Kapitalizm mówi: pracuj ciężko, ucz się, a wszystko jest możliwe. Spektakularny awans społeczny także. Od dzieciństwa jesteśmy karmieni opowieściami z gatunku "od pucybuta do milionera", historiami sukcesu budowanymi na wyjątkach. "Anora" to zapis życia Kopciuszka w kapitalizmie i zaglądnięcie za kulisy wyświechtanego "i żyli długo i szczęśliwie", które u Bakera ma 2-tygodniowy termin przydatności.
Czy tancerce erotycznej dane jest wyrwanie się z otoczenia bez perspektyw? Czy z interesu może wyrosnąć miłość? Baker zdaje się mówić "where I do even start?".
Iwan ma wszystko i nie musi robić nic. Nigdy nie musiał dojrzeć, a jego dni wypełniają imprezy, używki, granie na konsoli powierzchowne znajomości. Ani (Oscarowa rola Mikey Madison) dojrzała zdecydowanie za szybko i w zasadzie ma tylko własną atrakcyjność, dzięki której zarabia. Dwójkę bohaterów poznajemy w nocnym klubie, przestrzeni spotkania różnych klas społecznych, w genialnej sekwencji otwierającej film - setki tańczących ludzi, dudniąca muzyka, gra świateł w ciemnej przestrzeni, pożądanie na twarzach klientów. Atmosfera tajemnicy i zabawy pozwala ukryć różnice i zapomnieć, o tym, co dzieli. Jednak nie na długo. Nawiązana tam znajomość szybko kończy się ślubem, który przecież nie miał prawa się wydarzyć. I to dosłownie, bo siepacze oligarchy prędko zabierają się za jego unieważnienie.
Pierwsza połowa filmu to niczym nieskrępowana impreza - chemia głównych bohaterów w połączeniu z podbijającą atmosferę zabawy muzyką i pracą kamery pokazującą dużą - to wszystko składa się na bajkowy, nierealny wręcz obraz. W momencie, w którym Iwan musi zmierzyć się z gniewem zatroskanych o honor (a tak naprawdę niemogących spełniać swojej obsesji kontroli) rodziców, film zupełnie zmienia ton i tempo. Zabawa zamienia się w pościg za uciekającym od konsekwencji panem młodym. Zaraz po seansie chciałem napisać, że Anorze przydałyby się konsultacje u twórców "Kneecap", którym imprezową energię udało się utrzymać przez cały film. Ten zabieg bardzo dobitnie pokazuje upadek marzeń Ani o awansie społecznym, jednak moim zdaniem trochę szkoda tak świetnie zbudowanej atmosfery. Osoby z mniej uprzywilejowanych klas społecznych są narzędziami w rękach bogaczy. Można je kupić jak zabawkę, nie trzeba ich przepraszać ani liczyć się z ich uczuciami. Kiedy się zużyją, można je wyrzucić. I dotyczy to zarówno nowej żony, jak i wiernych pracowników, żyjących w ciągłym strachu przed humorami mocodawców.
Baker pokazuje, że ślub tylko metafora bycia formalnie przyjętym do wyższej klasy społecznej - formalnie, bo przecież wszyscy naokoło wiedzą, że "aspirująca" osoba do tego środowiska nie pasuje. "Ślubem" może być asymilacja imigranta (świetnie ukazana w innym fimie pokazywanym na EnergaCAMERIMAGE 2024 - Dar Sarzamin-e Barâdar) czy dołączenie przedsiębiorcy spoza kręgu old money do klubu milionerów. Uprzywilejowani mówią, jakie kryteria masz spełnić, żeby być takim jak oni. Ale niezależnie od tego jak bardzo się starasz i tak zawsze będziesz inny.
Zmagania Ani, najpierw z klientami i zawistnymi koleżankami, a później gorylami na usługach oligarchy, to ciągła walka o godność w świecie, który jej tej godności odmawia i się z nią nie liczy. Niezależnie od tego jak mocno wierzga, zawsze znajdzie się ochroniarz, który ją przydusi czy spęta ręce kablem od telefonu. Bohaterka jest więc portetem pokolenia zawiedzionego, któremu obiecywano sukces i sugerowano wyjątkowość i które boleśnie odczuwa rozjazd tych wizji z rzeczywistością. Anora to w dużej mierze film o zakładaniu masek dla utrzymania statusu lub poczucia wartości (moralny, ale całkowicie zależny od szefa Toros; złamana, ale maskująca to dobrą zabawą i zadziornością Ani; pusty i nijaki, ale szastający pieniędzmi Iwan) i ponoszeniu konsekwencji swoich decyzji. Albo i nie - a przynajmniej nie w tym samym stopniu, kiedy jesteś synem rosyjskiego oligarchy.
Finałowa scena pokazuje, że zdecydowanie więcej zrozumienia i bezpieczeństwa możemy znaleźć u osób bliższych sobie (w sensie klasy społecznej, statusu). Ale nawet wtedy ból związany z odrzuceniem przez możnych zamykających drzwi do swojego oczyszczonego z trosk, przynajmniej pozornie, świata, jest jak najbardziej realny.