Recenzja wyd. DVD filmu

Battle Royale (2000)
Kinji Fukasaku
Takeshi Kitano
Tatsuya Fujiwara

Zagrajmy w zbijanego

Świat niedalekiej przyszłości. Japonia nękana jest przez gwałtowny wzrost bezrobocia, młodzież buntuje się przeciwko dorosłym i bojkotuje szkoły. Stojące na krawędzi upadku państwo ucieka się do
Świat niedalekiej przyszłości. Japonia nękana jest przez gwałtowny wzrost bezrobocia, młodzież buntuje się przeciwko dorosłym i bojkotuje szkoły. Stojące na krawędzi upadku państwo ucieka się do drastycznych środków. Wprowadzona zostaje tzw. "ustawa BR". Tych faktów dowiadujemy się już na samym wstępie filmu. To, na czym w istocie rzeczona "ustawa" polega, jest zaś treścią i główną atrakcją całego seansu.

Wybrana losowo spośród setek innych klasa gimnazjalna zostaje przewieziona na bezludną wyspę. Zostają wyposażeni w prowiant i różnego rodzaju bronie. Ich celem jest... pozabijanie się nawzajem. Zwycięzca może być tylko jeden, a wszystkie chwyty są dozwolone. Przyjaciel zabija przyjaciela, rozpadają się wielkie młodzieńcze miłości, ważne jest tylko przeżycie. Za wszelką cenę.

"Battle Royale" to dziś już w wielu kręgach pozycja kultowa. Film - petarda, pełen efektownie wystylizowanej przemocy, która styka się z zaskakującą miejscami poetycką wrażliwością. Zastanawiający może w tym kontekście wydać się fakt, że za tym energetycznym widowiskiem nie stoi żaden młodzieniaszek albo specjalista od gatunkowych miszmaszy pokroju Takashi Miikego, tylko prawdziwy weteran japońskiej kinematografii, Kinji Fukasaku, twórca takich filmów jak "Tora! Tora! Tora!" czy "Pod sztandarem wschodzącego słońca". Było to jego przedostatnie dzieło, śmiało można powiedzieć, że jedno z najbardziej udanych w długiej karierze (rocznik 1930). Wykazał się niezwykłym wyczuciem, konstruując obraz unurzany w komiksowej stylistyce, oparty na niesłabnącym tempie i licznych zwrotach akcji. Niejeden młodszy i bardziej utytułowany kolega po fachu mógłby się od niego uczyć.

Takie były moje odczucia po pierwszym seansie, przy takim zdaniu obstaję i teraz. Pora jednak na łyżkę dziegciu, by za słodko nie było. Niedawno dopiero zapoznałem się z tzw. "wersją reżyserską" od paru ładnych lat dostępną na polskim rynku w bardzo przyzwoitym wydaniu DVD (dodatkowy dysk  z dwiema godzinami materiałów dodatkowych). Przyznam szczerze, że o ile pierwotna wersja kinowa wywołała mój zachwyt, o tyle odautorskie "ulepszenia" wydały mi się całkowicie zbyteczne. Oprócz kilku mało znaczących poprawek kosmetycznych (efekty CGI, garść scen, które uległy wydłużeniu), zdecydowano się na dokoptowanie kilku retrospekcji oraz sekwencji snów, które nie tylko do tematu nic nowego nie wnoszą, ale wręcz potrafią zirytować. Zwiększyła się przez to dawka patosu, więcej jest także niepotrzebnego sentymentalizmu. Na wszelki więc wypadek radzę widzom, którzy wcześniej z tym tytułem nie mieli styczności, aby najpierw sięgnęli po oryginalną wersję licząca sobie 114 minut czasu ekranowego.

Tyle w kwestiach organizacyjno-technicznych. Czemu zaś "Battle Royale" zobaczyć wypada, ba!, trzeba wręcz? Bo nikt tak jak Japończycy nie potrafi wydusić z gatunkowych klisz pełni smaku, czego dzieło Fukasaku jest jednym z najlepszych dowodów. Bo to świetna rozrywka na wieczór i nie powoduje kaca. Bo lepiej zobaczyć, jak inni się męczą i wypruwają sobie żyły, niż biegać po podwórku i kopać piłkę albo inne szmaciane coś z przyjaciółmi. Zresztą jacy z nich przyjaciele. I tak przy pierwszej lepszej okazji cię sprzedadzą. Zamiast idiocieć, poznawaj życie, póki jesteś młody. Filmy nadają się do tego najlepiej.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Japonia, niedaleka przyszłość. Naród jest pogrążony w kryzysie, dziesięć milionów ludzi nie ma pracy,... czytaj więcej
"20 ulubionych filmów Quentina Tarantino po roku 1992". Taki oto tytuł rzucił mi się pewnego dnia w oczy,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones