Recenzja filmu

Bayala i ostatni smok (2019)
Aina Järvine
Maciej Kosmala

Herbatka z jednorożcem

O dziwo łatwiej przymknąć oko na krzykliwą konwencję niż na narracyjny styl. A raczej na jego brak. Informacje podawane kawa na ławę w opisowych dialogach obrażają inteligencję najmłodszych
W świecie skrzydlatych elfów harmonię zapewnia więź ze smokami – przyczyna życia, źródło zasilającej przyrodę energii i gwarancja ładu między elfimi klanami. Smoków od dawna jednak nie widziano, nie widać też szans na przedłużenie gadziego gatunku. Przyroda zaczyna w końcu kruszeć; to znak, że równowaga została zaburzona. Już niedługo świat zadrży w posadach. Zanim jednak tak się stanie, pewna elfka odkryje w lesie gadający kamień, czarownica postara się, by żaden smok już się nie wykluł, a psotne siostry-księżniczki, nie bacząc na armię ciemności, wybiorą się z misją ocalenia magicznego kręgu życia.


Nie łudźcie się: siła sióstr nie będzie pochodzić z "Krainy lodu", a bajkowa wyprawa wzbudzi w Was szczerą tęsknotę za Śródziemiem. Nawet jeśli zmierzymy budżetowe siły na finalne zamiary, okaże się, że "Bayala i ostatni smok" jest wciąż leniwą animacją z kulawym scenariuszem. Trafiliśmy do świata z definicji złych czarownic, napędzanych do bólu nielogiczną motywacją, i tyleż dobrych, co mądrych wróżek – zgodnie z niewolniczą konwencją pisaną różowym brokatem. Trafiliśmy do fantazji pięciolatki, którą ktoś zamknął w dziewczęcym dziale sklepu z zabawkami. Dość powiedzieć, że warunkiem pomyślnego finału będzie tu wielka uczta – jak gdyby wszystkie postacie należało sprosić na filiżankę herbaty, dokładnie według lalkowego konwenansu. Ekranowy jednorożec (złoty, jakże by inaczej) ma tu kucyki dłuższe niż nogi, przyroda równa się wielkie kwiaty we wszystkich kolorach tęczy, a krople deszczu zawsze oznaczają czarną magię wiszącą w powietrzu.

O dziwo łatwiej przymknąć oko na krzykliwą konwencję niż na narracyjny styl. A raczej na jego brak. Informacje podawane kawa na ławę w opisowych dialogach obrażają inteligencję najmłodszych kinomanów. Widocznym na ekranie krukom musi więc towarzyszyć linia dialogu o sługach czarownicy – widać, zdaniem twórców muzyka w tle i mroczniejsze kolory nie wystarczają za komunikat o nadchodzącym niebezpieczeństwie. W scenach z turlającym się smoczym jajem ktoś zaraz musi przypomnieć nam po raz n-ty, że jajo jest ważne a kruche (co jednak nie przeszkodzi wyczyniać z nim akrobatycznych głupot). Slapstick w ogóle ma tu refleks o pół sekundy za późny, czego winy upatruję w technicznych ograniczeniach niemieckich animatorów. Żarty? Niezgrabnie powciskane niszczą dynamikę wydarzeń, jeszcze bardziej zmniejszając ich dramaturgiczny ciężar. Mimika pozbawionych tekstur ludzkich postaci także pozostawia sporo do życzenia. Jedynie długo wyczekiwane smoki oraz panoramy zadowalają kolorowym detalem – dobrze, że chociaż one, natura to przecież naczelny temat całej opowieści.


W "Bayali..." zło, podobnie jak dobro, nie posiada żadnej tajemnicy. Nadnaturalne fundamenty bajkowej rzeczywistości zostają wyczerpane w dwóch zdaniach prologu – w dodatku powtarzane po wielokroć, nie wydają się tworzyć jakiejś większej, interesującej całości. Gdy wszystko dostajemy na tacy, trudno o pragnienie eksploracji magicznej krainy. Małym widzom nie zostawiono miejsca do namysłu; wszystkie zamiary, wartości, plany i myśli bohaterów zostały wyrażone expressis verbis. Wszechobecna dosłowność sprawia, że nawet wysunięte tu, w moim przekonaniu słuszne, postulaty – wezwanie do utrzymania ekologicznej równowagi, propozycja podziału królewskiej władzy, wreszcie równość w różnorodnym społeczeństwie – co rusz przywalają jak obuchem w łeb. Obawiam się, że po takim uderzeniu w pamięci zostaje jedynie tęcza, brokat i tona lukru.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones