"I fall in love with what I see"

Shannah Laumeister, prywatnie żona Sterna i jedna z jego pierwszych muz, popełniła bardzo zgrabny i prosty w swojej formie dokument o jednym z najlepszych fotografów wszech czasów. Dzięki niemu
Shannah Laumeister, prywatnie żona Sterna i jedna z jego pierwszych muz, popełniła bardzo zgrabny i prosty w swojej formie dokument o jednym z najlepszych fotografów wszech czasów. Dzięki niemu możemy prześledzić życie znanego fotografa od początku jego drogi zawodowej, kiedy to w redakcji magazynu "Look" poznał początkującego fotografa Stanleya Kubricka, który zainspirował go do robienia zdjęć, aż do umocnienia się jego pozycji na rynku fotografii.

Nie ma tutaj tematów tabu, a autorka nie stara się pokazać swojego męża w jak najlepszym świetle. Otwarcie pyta go o jego związki z innymi kobietami, relacje z otoczeniem, uzależnienie. Dotyka tym samym bardzo osobistych spraw, o których Stern nie mówi z łatwością, ale dla niego jest to trochę jak spowiedź, sposób na rozliczenie się z przeszłością. Interesujące jest też to, że podpatrujemy Mistrza w wykonywaniu jego codziennych obowiązków, ale przede wszystkim przy pracy, która była dla niego przyjemnością, ale i przekleństwem. Jego życie to była istna sinusoida. Pasmo wzlotów i upadków. Zwycięstw i porażek. Najbardziej w sferze prywatnej. Bert Stern jak na prawdziwego madmana przystało prowadził życie na krawędzi. Uzależniony od narkotyków, pracy, kobiet, odbił się jednak od dna i powrócił do branży w wielkim stylu.

Nie chcę ujawniać zbyt wiele, bo dla mnie ten dokument też był odkryciem jego osoby. Dzięki archiwalnym materiałom, jego opowieściom, dowiedziałam się więcej o jego pracy przy kampaniach reklamowych, sesjach zdjęciowych. Zobaczyłam też po raz pierwszy wspaniałe w swej prostocie i wykonaniu zdjęcia gwiazd m.in. Audrey Hepburn, Elizabeth Taylor, Twiggy, Barbary Streisand, Marlona Brando, Brigitte Bardot.

Nie obyło się też bez kontrowersji przy pracy z Lindsay Lohan i Marilyn Monroe. Współpraca z tą ostatnią zaowocowała sesją dla magazynu "Vogue" w 1962 roku, a później powstaniem albumu "The Last Sitting", na który złożyło się 2 500 zdjęć wykonanych na 6 tygodni przed jej śmiercią. Stern nie tworzył wokół siebie aury wyjątkowości. Nie uważał się za najlepszego fotografa. On sam, bez kokieterii i fałszywej skromności, przyznał: "I don't take photographs. I only push the button".

To film nie tylko dla fanów Berta Sterna i fotografii (dla nich to pozycja wręcz obowiązkowa). Dla mnie, fotograficznego laika, ale też osoby interesującej się fotografią, to również, a może przede wszystkim, dokument o człowieku. Pewnym swojego talentu, skomplikowanym, złożonym, niejednoznacznym i doświadczonym przez życie. Może trochę zgorzkniałym, mającym swoje przyzwyczajenia. Warto jednak pamiętać, że był to przede wszystkim piekielnie zdolny fotograf-samouk, który miał odwagę żyć i ryzykować.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones