Recenzja filmu

Po co wskrzeszać umarłych?

Mateo Gil porwał się z motyką na Słońce. Przywrócenie do życia legendarnej postaci ze wspaniałego westernu George’a Roya Hilla ("Butch Cassidy i Sundance Kid") okazało się być kiepskim pomysłem.
Mateo Gil porwał się z motyką na Słońce. Przywrócenie do życia legendarnej postaci ze wspaniałego westernu George’a Roya Hilla ("Butch Cassidy i Sundance Kid") okazało się być kiepskim pomysłem. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, bo w przypadku tego rodzaju zabiegów efekt końcowy zwykle nie zachwyca. Mimo to "Blackthorn" został nominowany w 11 kategoriach do hiszpańskich nagród Goya. Przypuszczam, że nie jest to zbyt dobry rok w tamtejszej kinematografii.

Akcja filmu rozgrywa się kilkadziesiąt lat po wydarzeniach przedstawionych w filmie Roya Hilla. Podstarzały już Butch Cassidy (Sam Shepard), znany teraz jako James Blackthorn, nadal przebywa w Boliwii. Trudno powiedzieć, czym właściwie zajmował się przez cały ten czas, i jak zdołał wysiedzieć w jednym miejscu. Spokojną codzienność uprzyjemnia mu młoda Indianka, Yana (Magaly Solier). Pewnego dnia Butch otrzymuje  list, który sprawia, że zechce on raz jeszcze zobaczyć swoje rodzinne strony. Nie zastanawiając się długo, pakuje rzeczy i wyrusza w podróż. Plany te zostają jednak szybko pokrzyżowane przez dość niefortunne spotkanie, w wyniku którego słynny rewolwerowiec traci swojego konia i pieniądze na powrót. Sprawcą zamieszania jest młody inżynier/złodziej Eduardo (Eduardo Noriega), który okradł właściciela kopalni i ucieka przed jego ludźmi. By odzyskać swoje pieniądze, Cassidy postanawia tymczasowo połączyć siły z młodym Hiszpanem, co sprawi, że znów poczuje, że żyje.

Nie poczuje tego natomiast widz, bo zarówno scenariusz, jak i reżyseria po prostu zawodzą. Film dłuży się niemiłosiernie i nieprzyjemnie przynudza. Postacie są płaskie, pozbawione charakteru i wiarygodnych zachowań oraz motywacji – choćby scena w ataku na chatę Butcha czy też sama jego egzystencja w Boliwii. Swoją drogą, momentami główny bohater bardziej niż żywą legendę przypomina zdziadziałego starca, który nie do końca rozumie, co tak właściwie wokół niego się dzieje. Do tego dochodzi jakaś nieprzyjemnie drewniana gra aktorska, zwłaszcza w przypadku pozostałych postaci, choć i postać Cassidy'ego w wykonaniu Sama Sheparda nie dorasta do pięt Roosterowi Cogburnowi z "Prawdziwego Męstwa" braci Coen.

Trzeba przyznać, że "Blackthorn" ma również pozytywne strony. Jedną z nich jest muzyka Lucio Godoya, chociaż jest ona podawana bardzo oszczędnie. Przede wszystkim jednak, największą zaletą filmu są piękne zdjęcia boliwijskich krajobrazów – gór, dolin, wiosek, a przede wszystkim niesamowicie białej pustyni. Niestety, nawet to udało się częściowo zepsuć poprzez irytująco pocięty montaż.

Na koniec warto dodać, że film posiada interesujący podtytuł, "Sin destino", który można byłoby przetłumaczyć jako "Bez celu". Bezcelowym przedsięwzięciem było wyprodukowanie tego filmu, przynajmniej na bazie tak słabego scenariusza, ponieważ oglądając "Blackthorn", tak naprawdę ma się gdzieś przedstawianą historię i los postaci. Można było stworzyć coś od podstaw w podobnej scenerii, bez bagażu narzuconego przez oryginał. Po co więc wskrzeszać umarłych? Pewnie dla kilku dolarów więcej.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones