Podczas seansu filmu "Dym" nic nie wskazuje na to, że jest to dzieło rodem z USA. Brak tu wybuchów, terrorystów i ostatniego sprawiedliwego, który skopie tyłki wszystkim złym. Nawet nie ma
Podczas seansu filmu "Dym" nic nie wskazuje na to, że jest to dzieło rodem z USA. Brak tu wybuchów, terrorystów i ostatniego sprawiedliwego, który skopie tyłki wszystkim złym. Nawet nie ma wielkiej, cukierkowej miłości, która pokonuje wszelkie przeciwności losu.
Co zatem jest?
Kilku mężczyzn, którzy przeszli przez życie z bagażem doświadczeń. Kilkoro zwykłych ludzi. Film, mimo że zza oceanu, nakręcony w stylu europejskim. Zresztą, obraz w Europie został bardzo dobrze przyjęty, zdobywając liczne nagrody, w tym nagrody publiczności na festiwalach w Berlinie. Dodajmy, że nagrody jak najbardziej zasłużone. To wielkie kino, o jakie dziś trudno. Seans po latach dostarczył ogromnej przyjemności. 100 minut spędzonych z przeciętnymi mieszkańcami Nowego Jorku, których losy łączy mały sklep z tytoniem i cygarami.
Podczas projekcji żałowałem, że podążając za trendami na zdrowy styl życia, porzuciłem zwyczaj zapalenia dobrego cygara. Cóż, każdy wybór niesie ze sobą jakieś konsekwencje. Ten film to historia kilkoro osób: Auggie – grany przez Harvey Keitela, właściciel sklepu z tytoniem, który co rano robi zdjęcie rogu ulicy, przy którym stoi jego sklep. Codziennie, bez wyjątku na pogodę, czy samopoczucie. Cyrus – grany przez świetnego Foresta Whitakera, faceta, który sporo narozrabiał w życiu, a wspomnieniem tego pozostaje hak zamiast lewej ręki.
William Hurt jako pisarz Paul Benjamin (alter ego autora scenariusza-pisarza Paula Austera), który nie może pogodzić się z tragiczną śmiercią żony i ukojenie znajduje w rozmowach z Keitelem, przy paczce ulubionych papierosów.
Harold Perrineau (obecnie znany z serialu "Stamtąd") jako niepokorny nastolatek Rashid/Thomas, który ratuje życie Paulowi i tak nawiązują przyjaźń. Paul Auster napisał genialny scenariusz, który przeniósł na ekran Wayne Wang, duet odpowiada jeszcze za kontynuację Dymu, czyli "Brooklyn Boogie", oba nakręcone w 1995 roku. W roku dobrym dla kina (w mojej skromnej ocenie), kiedy to powstało mnóstwo klasyków, zatem "Dym" miał poważna konkurencję.
Takich filmów już się nie robi. Tu nic się nie dzieje, aktor pali papierosa, spojrzy w prawo, potem w lewo.I to wystarczy. Każdy snuje swoją opowieść. Dym z ich cygar ulatuje, a życie toczy się dalej. To prawdziwe męskie kino. Zaryzykuje, że to właśnie mężczyzna zrozumie ten rodzaj nostalgii bijącej z ekranu. Zresztą nieprzypadkowo głównymi bohaterami są faceci, w różnym wieku, o różnych zasobach intelektualnych i różnym pochodzeniu.
Kino z wyczuciem, bez zadęcia. Aż się łezka w oku kręci za tamtymi czasami. Takie filmy jak "Dym" polecam zakupić na fizycznym nośniku, aby zawsze mieć pod ręką. Na serwisach streamingowych nie wróżę im sukcesu, szybko z nich znikną. Ulecą jak dym...