Recenzja filmu

Fuga (2018)
Agnieszka Smoczyńska
Gabriela Muskała
Łukasz Simlat

Emocjonalne pogorzelisko

Gabriela Muskała napisała historię, której groza tkwi w niejednoznacznościach i fabularnych niedomknięciach. Z jednej strony doskonale znamy tego typu psychologiczne dramaty o amnezji oraz
Słuszne jest założenie, ze dwa pełnometrażowe obrazy w dorobku to pula zbyt ograniczona, aby z pełną świadomością związać Agnieszkę Smoczyńskąz konkretnym rodzajem kina, precyzując zarazem kierunek jej artystycznych dążeń. Nie bez powodu jednak barwny wizerunek reżyserki pęcznieje od określania jej mianem awangardowej, nowatorskiej i – co najważniejsze –nader ambitnej. Na wielkim ekranie zadebiutowała trzy lata temu swoimi słynnymi "Córkami dancingu", które pomimo mieszanych opinii na ich temat, tłustą czcionką zapisały się w publicznej świadomości jako twór nie tyle ze wszech miar eksperymentalny i nietuzinkowy, ale bezpardonowo wywracający percepcję. Ten plastycznie spełniony musical skąpany w stylistyce PRL-owskich realiów ze spojrzeniem utkwionym w kino grozy, wciąż jawi się jako skuteczny huragan w zawalonym wtórnymi fabułami rodzimym poletku. To także swoista obietnica twórczych poszukiwań, którą artystka swoim najnowszym dziełem zdaje się konsekwentnie spełniać.


Tytułowa fuga to dysocjacyjne zaburzenie o podłożu nerwicowym. Równie fascynująca, co przerażająca reakcja mózgu charakteryzująca się kompletną kasacją pamięci, kiedy człowiek napotyka problem niemożliwy do rozwiązania. Takiej mentalnej ucieczki doznała Alicja – dawniej znana jako Kinga – która zidentyfikowana w programie telewizyjnym, po dwóch latach wraca na familijne łono. Zna język polski, potrafi się sprawnie komunikować i rozumie mechanizmy otaczającego ją świata, ale nie jest w stanie udzielić odpowiedzi nawet na najbardziej elementarne pytania: kim jest, gdzie była, skąd pochodzi. Rodzina, pod której strzechą zostaje zamknięta, w stosunkowo krótkim czasie stała się zbiorowością zupełnie dla niej obcą i tajemniczą.

Smoczyńska, wychodząc na przekór oczekiwaniom, nie okazuje swojej bohaterce grama litości ani współczucia, szerokim łukiem omijając wszelkie ścieżki na skróty. Śledząc następujące kolejno wydarzenia, obserwujemy całkowity rozkład drzemiących wewnątrz Alicji uczuć. Ciepłe emocje z każdą minutą zamarzają, miłość zamienia się w obojętność, bliskość w potężną ścianę dystansu, matczyna troska i oddanie w wulgarną antypatię. Jej powrotowi nie towarzyszy żar wzruszeń i moc uścisków, bo wszystko to przepadło w wygasłe wspomnienia, emocjonalne pogorzelisko. Pomiędzy widzem a postacią buduje się dodatkowa niechęć wraz ze spostrzeżeniem, ze Alicja nawet na chwilę nie próbuje odwrócić swojego martwego punktu widzenia. Nie zamierza zmienić się na lepsze, przypomnieć sobie cokolwiek z dawnego życia, zatęsknić za starą wersją samej siebie czy dostosować do oczekiwań, jakie stawia przed nią otoczenie. Dzięki temu wyrasta na kobietę samotną, ale w pełni kompetentną, silną i niezależną, za którą nikt i nic nie stoi. Kto wie, czy w rzeczywistości definiowanej przez wzajemne uprzedzenia oraz plemienne podziały, taka postawa nie zakrawa na idealny mechanizm obronny.


Świat wygenerowany przez reżyserkę i scenarzystkę jest miejscem niewygodnym w każdym calu. Alicja staje się bohaterką wywiedzioną niemalże z antycznej tragedii, kiedy w obliczu sytuacji bez wyjścia okazuje się, że na jej powrót nikt w zasadzie nie czekał. Wręcz przeciwnie – bliscy robili wszystko, by o niej zapomnieć. Nasza pozycja bacznego obserwatora szybko zmienia się w zdezorientowanego uczestnika, niebędącego w gruncie rzeczy pewnym, czy jest tu ktokolwiek warty sympatyzowania. Niby nie można tu nikogo potępić, trudno zarazem komukolwiek wybaczyć. Potwierdza to jedynie fakt, że film ma precyzyjnie skrojone warstwy, a raczej kolejne płaszczyzny spirali niepewności, w której wir rzucamy się w celu znalezienia odpowiedzi na świdrujące przez cały seans pytania. Zakłopotanie przychodzi, kiedy zdamy sobie sprawę, iż jedynymi podmiotami sprowokowanymi do ich szukania jesteśmy my, a niektóre leżą być może wewnątrz nas samych. Bo historia koncentrująca się na osobie pozbawionej pamięci jest w gruncie rzeczy tylko pretekstem do opowiedzenia o kryzysie współczesnej rodziny, o pozorach przysłaniających autentyczne międzyludzkie relacje.


Wcielająca się w rolę pierwszoplanową Gabriela Muskała, jakby w myśl zasady "jeśli chcesz zrobić coś dobrze, zrób to sam" napisała historię, której groza tkwi w niejednoznacznościach i fabularnych niedomknięciach, przez co kształtuje się w oczach ludzi z zewnątrz na artystkę z ogromnym scenopisarskim potencjałem. Z jednej strony doskonale znamy tego typu psychologiczne dramaty o amnezji oraz niespodziewanym powrocie, ułożone pod skorupką telewizyjnego sentymentalizmu. Jednak prostolinijność i prowadzenie widza za rękę nie jest tym, co interesuje autorki tutejszego przedsięwzięcia. Zużyta formuła zostaje zgrabnie przepuszczona przez filtr zupełnie nowych pomysłów, odklejając filmową strukturę od banału bądź zleżałych rozwiązań dramaturgicznych. Próżno szukać tu rozkruszania rodzinnego portretu – zamiast tego obie panie wszywają się w głąb jego uniwersalnego materiału, cienką nitką plącząc gęstą sieć emocjonalnych zależności i ich opresyjnego charakteru.

Wyrazistość miejsca, do którego zostajemy nienachalnie wciągnięci, podkreśla niemal monochromatyczna warstwa wizualna oraz audialna psychodelika.Jakub Kijowski patrzy na życie w intensywnie spranych kolorach, co jedynie potęguję siłę nacisku na widza uwięzionego w sidłach kinowego dyskomfortu. Przepojone liryzmem kadry skąpane zostały w doskonale wyważonych dźwiękach introwertycznej muzyki, uwypuklającej odczucia głównej bohaterki: harmider pląsających myśli i nieustannie drażniące pytania. Smoczyńska przedstawia tym samym siebie w świetle reżyserki dobrze świadomej środków wyrazu i trzymającej perfekcyjną kontrolę nad odpowiednim wydźwiękiem swojego dzieła.


Podczas jednego z przedpremierowych wywiadów padło kluczowe pytanie: "co jest najważniejsze w dobrej opowieści?". Autorka nie zastanawiała się zbyt długo. Odpowiedziała jakby impulsywnie: "żeby stworzyć nową jakość". Zestawiając "Fugę"z "Córkami dancingu", wypowiedź ta nabiera jeszcze większego znaczenia. Jej najnowsza produkcja na wielu płaszczyznach jawi się jako całkowite przeciwieństwo poprzedniej – jest nie tylko odległa stylistycznie i tonalnie, ale wręcza widzowi zupełnie inny, z lekka trudniejszy rodzaj puzzli. Sprawia przy tym wrażenie dojrzalszego, bardziej skondensowanego, aczkolwiek dalej nie rezygnuje z zaskakujących rozwiązań i eksperymentalnej postawy. Genialne aktorstwo, brawurowo operujący narracyjnymi pętlami scenariusz, oszczędne dialogi, fenomenalne zdjęcia i inne elementy tutejszej filmowej gramatyki – wszystko to składa się na zajmującą refleksję nad społecznymi konstruktami, przyodzianą w trzymający w permanentnym napięciu thriller tożsamościowy. Przeczucie stanowiące o tym, żeSmoczyńska aspiruje na jedną z najbardziej obiecujących polskich reżyserek, które pojawiło się w debiucie, na etapie drugiego filmu zamienia się w wyraźną deklarację.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W upiornej, rysunkowej czołówce ogromny wij wypełza z kobiecych ust. Niewidzialna i nerwowo rozedrgana... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones