Od razu mówię, czegoś takiego jeszcze nie dane mi było oglądać w żadnym innym filmie. To, co zrodziło się w umyśle debiutującego tym obrazem Lyncha, daleko wykracza poza to, do czego
Od razu mówię, czegoś takiego jeszcze nie dane mi było oglądać w żadnym innym filmie. To, co zrodziło się w umyśle debiutującego tym obrazem Lyncha, daleko wykracza poza to, do czego przyzwyczaiło nas kino masowe. Szczerze mówiąc, dopóki nie zobaczyłem tego filmu, nie wierzyłem, że coś równie dobrego w ogóle można nakręcić. A jednak... Fabuła, w przeciwieństwie do późniejszych filmów Lyncha nie jest zbyt skomplikowana, nie musimy się wysilać tak jak przy "Zagubionej autostradzie" czy "Mulholland Drive" nad poukładaniem sobie najpierw wszystkiego we właściwej kolejności, a dopiero potem doszukiwaniu się w tym wszystkim sensu. Tu jest na odwrót, sama historia nie jest trudna do ogarnięcia. Ot, Henry Spencer, mieszkający w jakimś obskurnym mieszkaniu, zostaje zaproszony przez swoją, jak się domyślamy, dziewczynę na obiad, podczas którego najpierw jej matka dobiera się do niego, a potem uświadamia go, że jej córka jest w ciąży. I wokół tego kręci się reszta fabuły. We wszystkie te wydarzenia wplecione są różne udziwnione sceny, często przerażające i wydające się nie posiadać jakiegokolwiek sensu. Ale gdy odrzucimy realność, prawdopodobieństwo zdarzeń i zdroworozsądkowe myślenie, wszystko wyda nam się zupełnie inne, bo tego filmu nie da się odbierać w ten sposób. Tu wszystko jest raczej koszmarnym snem, a jak wiadomo, we snach wszystko jest możliwe, nawet najbardziej nieprawdopodobne wydarzenia wydają się nam niezwykle realne. Całemu oniryzmowi towarzyszy niezwykły klimat, jakże charakterystyczny dla twórczości Lyncha. Buduje go niemal każdy element filmu. Począwszy od czarno-białych zdjęć, budzących skojarzenia ze "Strefą mroku", przez mroczną industrialną scenografię, surowe, klaustrofobiczne przestrzenie nawiązujące do twórczości ulubionego pisarza Lyncha, Franza Kafki, po niezwykłe efekty dźwiękowe. W zasadzie cały czas coś słyszymy, nie ma chwili ciszy, jakby non stop pracujące maszyny z otaczających fabryk, jeszcze bardziej budzące grozę, niepokój. Niewiele jest tu dialogów. Większości dowiadujemy się dzięki temu, co widzimy. Kino niemal w czystej formie. Film nigdy nie wszedł do komercyjnego obiegu. Przez cztery lata pokazywany był tylko raz w tygodniu o północy, zawsze przy pełnej widowni. Lynch wykonał niemałą pracę, tworząc "Głowę do wycierania". Sam napisał scenariusz, wyreżyserował go, zmontował, napisał muzykę, stworzył efekty specjalne i wyprodukował, rzecz niesłychana we współczesnym kinie, tak jak i sam film, mocno odbiegający od tego wszystkiego, co stworzono zarówno przed, jak i po nim. Najlepszy obraz w twórczości Lyncha, co potwierdza sam reżyser, mówiąc, że to film doskonały. Trudno nie przyznać mu racji.