Już pierwsze zwiastuny i informacje na temat tej produkcji spotykały się z mieszanym odbiorem wśród fanów gatunku. Wygrywała jednak ludzka ciekawość i podświadome rozważania, czym zaskoczyć może
Już pierwsze zwiastuny i informacje na temat tej produkcji spotykały się z mieszanym odbiorem wśród fanów gatunku. Wygrywała jednak ludzka ciekawość i podświadome rozważania, czym zaskoczyć może nas rosyjski film o superbohaterach. Miesiące mijały, oczekiwania i nadzieje sukcesywnie rosły, aż do premiery - gdy zostały brutalnie roztrzaskane w konfrontacji z ostatecznym produktem...
Skrycie liczyłem, że w obliczu tej premiery rynek rosyjski przebije się do szerszej publiki i będzie mógł stanowić pewną konkurencję dla rynku zachodniego. Ostatecznie konkurencja to najlepszy mechanizm motywujący. Niestety okazuje się, że była to wizja daleka do spełnienia i ta produkcja z pewnością tego nie zagwarantuje.
Rynek amerykański ze swoimi seriami "Avengers", wszelkimi jej składowymi, "X-Men", "Fantastyczna Czwórka" i innymi, dość mocno wykorzystał zasoby kreatywności w zakresie umiejętności tych superbohaterów/herosów itp. Nie można więc winić, że każdego z prezentowanych nam w "Zashchitniki" bohaterów możemy mniej lub bardziej dokładnie porównać do któregoś z produkcji Zachodu.
Mamy więc 4 protagonistów: Arsusa - humanoidalnego niedźwiedzia niczym połączenie Hulka z Hankiem McCoyem, Ler władającego kamieniami jak hybryda Magneto z Benem Grimmem, a także Ksenjye, jako coś pomiędzy Invisible Women i Mystique. Drużynę zamyka Khan, czyli asasyn w połączeniu z Quicksilverem czy Flashem. Dla klimatu i patriotyzmu walczy on jednak ogromnymi sierpami.
W następnej kolejności wypadałoby poruszyć kwestię efektów specjalnych, gdyż te mają olbrzymi wpływ na odbiór filmów w tej tematyce. Otóż efekty te są naprawdę przyzwoite. A przynajmniej dostałem dużo więcej, niż się spodziewałem. Wiadomo, zawsze może być lepiej, ale rzeczywiście się przyłożono. Niedźwiedź przypomina zwierzę, a Ler potrafi "ulepić" pancerz w naprawdę wiarygodny sposób.
Warto wspomnieć też o muzyce. Jest ona odmienna od tego co znamy z blockbusterowych produkcji i dość ciężko się przestawić ale gdy nam się to uda - muzyka naprawdę sprawdza się w swojej roli. Czuć delikatne melodie podobne do kompozycji amerykańskich, ale mają swój specyficzny indywidualny styl.
Pytanie jednak brzmi: czy to wystarczy na dobry film? Otóż nie, ponieważ ten kuleje w najważniejszej kwestii - scenariusza i żaden poziom wymienionych wyżej elementów nie jest w stanie tego zrekompensować.
Bowiem fabuła jest strasznie, ale to strasznie płytka i prosta. To po raz kolejny odgrzewanie tych samych schematów bez żadnej próby ich zmiany, ot kalka 1:1. Oglądanie tego filmu jest więc niczym oglądanie powtórki meczu, gdzie nic nas nie zaskakuje i jesteśmy w stanie przewidzieć zakończenie po pierwszych kilku minutach.
Strasznie słabo nakreślone są też postacie, nie czuć do nich żadnych emocji, nie idzie się utożsamić, nic o nich nie wiemy. Ukrywali się przez 40 lat, lecz w obliczu zagrożenia rząd wznawia operację Patriot. Mija minuta i nasi herosi są zlokalizowani i trzeba ich zwerbować. Następuje więc seria scen dla każdej postaci byśmy dobrze zrozumieli jakimi umiejętnościami władają. Pojawia się pani z rządu i nasze indywidua od razu się zgadzają pomóc. Cztery takie akty pod rząd to jednak przesada, i przy ostatnich dwóch widz czuje się jakby z niego kpiono, niczym ameba intelektualna, której trzeba podać na karteczce wszystko co się dzieje.
Niestety film to zachowanie utrzymuje cały czas, nie ma żadnej sceny w której musielibyśmy się domyślić kontekstu. Jeśli któraś postać z ekranu czegoś nie powie, to nie jest to ważne, wydłuża się za to niepotrzebnie sceny dialogowe i całe napięcie ma nadto czasu by ulecieć.
Pozostaje jeszcze kwestia gry aktorskiej. Aktorzy ci nie są mi znani z żadnej innej produkcji, więc oprzeć mogę się jedynie na ich występie w "Zashchitniki". Otóż... tu nie ma lepiej. Ich gra jest bardzo sztywna, i o ile nie zwracam na to tak wielkiej uwagi, tak ich mimika jest wręcz tragiczna. Dziwi mnie, że reżyser zdecydował się na tyle zbliżeń, gdy twarze bohaterów nie są w żaden sposób adekwatne do powagi sytuacji, czy czasami nawet kontekstu. Jakby nie wiedzieli jaką emocję mają odgrywać. Dużo czasu ekranowego poświęcono także postaciom epizodycznym. Niepotrzebnie, gdyż te dosłownie stoją jak słupy soli w tle bazy operacyjnej czasami nawet nie zmieniając wyrazu twarzy przez cały czas trwania sceny.
Podsumowując, twórcy "Zashchitniki" prawdopodobnie starali się zrobić z tej produkcji twór jak najbardziej masowy i uniwersalny. Jest więc prosto, szybko, wykorzystano typowe schematy impresji, antagonista jest czysto zły, praktycznie wszystko jest czarno-białe, nie ma zwrotów akcji by nie konfundować przeciętniaka przed ekranem i tak wymieniać można by jeszcze długo.
Jaki jest efekt całości? Film nie jest skierowany do nikogo. Czy to widz szuka poważnego seansu, czy efektów specjalnych, czy bezpośredniości, czy emocji - każdy skończy niezadowolony, gdyż ta produkcja przekombinowała w skrajnościach i nie pozostawia po sobie nic.