Recenzja filmu

Inseminoid (1981)
Norman J. Warren
Stephanie Beacham
Trevor Thomas

UFO Porno

Jest to po prostu ni mniej, ni więcej, bez zbędnego owijania w bawełnę, pozycja obowiązkowa dla filmowych masochistów.
"Alien" Ridleya Scotta jest często określany mianem psychologicznego studium gwałtu. Atak facehuggera ma symbolizować ukryty lek mężczyzny przed byciem zgwałconym, a rozszarpanie klatki piersiowej za synonim porodu. Jest w tej interpretacji pewna głęboka prawda, do której nawet przyznawali się sami twórcy. Twórcy "Inseminoid" poszli o krok dalej. Ich dzieło, które jak z resztą wiele innych, zdecydowanie inspiruje się "Alienem" opowiada o kobiecie, która została naruszona i zapłodniona przez jakąś obcą istotę. Cała akcja dzieje się na odległej stacji kosmicznej. Niedługo po zajściu w niechcianą ciążę kobieta zaczyna dziwnie się zachowywać oraz zyskuje nadludzką siłę. Apogeum jej agresywnych zachowań jest metodyczne mordowanie po kolei członków załogi. Fabuła "Inseminoid" tak bardzo przypomina "Obcego", że aż się nie chce o tym pisać. Końcowy efekt jednak diametralnie się różni od swojej inspiracji.

Twórcy omawianego dzieła mieli najwyraźniej o wiele mniejszy budżet do rozdysponowania. Lokacje i scenografia wyglądają tanio, żeby nie powiedzieć kiczowato.Jest to produkcja niezależna, powstała z koprodukcji brytyjsko-azjatyckiej więc w sumie nie można oczekiwać niczego lepszego. Docenić można starania autorów, ale jednak ciężko się  pozbyć podczas seansu nieśmiałego uśmiechu. Film nie potrafi zauroczyć klimatem czy wciągnąć widza w swój świat by czuł się on prawie obecny na miejscu zdarzeń. Jeśli chodzi o obsadę to trudno szukać tu wielkich nazwisk. Najbardziej znane obecnie nazwisko to chyba Stephanie Beacham, która jednak nie do końca pasuje do filmu sci-fi. Jest jakby zbyt wyniosła, co sprawia wrażenie pretensjonalności. Na uwagę zasługuje dobra dykcja aktorów, lecz ich wyraźny sposób mówienia sprawia, że dialogi i cała akcja posiadają sztuczny wydźwięk.

Trudno jest wskazać w dzisiejszych czasach grupę odbiorców "Inseminoida", który w USA znany był pod nazwą "Horror Planet". Zainteresowani nim mogą być obecnie chyba tylko maniacy starych, złych horrorów. Na plus trzeba twórcom przyznać oprawę muzyczną. Właściwie to jedna osoba zasłużyła na tę pochwałę, a mianowicie kompozytor ścieżki dźwiękowej John Scott, który jest odpowiedzialny za muzykę do takich tworów jak "Greystoke: Legenda Tarzana, władcy małp" czy "Yor, myśliwy z przyszłości".

"Inseminoid" można postrzegać jako emanację męskich lęków wywołanych przez emocjonalną huśtawkę kobiet znajdujących się przy nadziei, czyli stanów, których oni sami nigdy nie doświadczą. Reasumując, film ten jest straszny jak raczkujące niemowlę, klimatyczny jak koncert disco polo, trzymający w napięciu jak prognoza pogody, inspirujący jak Anders Breivik, wciągający jak borowanie zęba, efektowny jak roztopione lody i smakowity jak palce dentysty. Jest to po prostu ni mniej, ni więcej, bez zbędnego owijania w bawełnę, pozycja obowiązkowa dla filmowych masochistów.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?