Recenzja filmu

Jak najdalej stąd (2020)
Piotr Domalewski
Zofia Stafiej
Kinga Preis

Emigracja jako śmiertelna choroba

Film skupia jak w soczewce niepokoje i troski pierwszego pokolenia wyrosłego na fali emigracyjnej, dla którego comiesięczne przelewy przewalutowane z funtów na złotówki nie są egzotyką, a
Pierwsze nasze spotkanie z Olą – postacią, która jest główną osią filmu – to moment jej egzaminu. Nie dojrzałości, choć dla wielu młodych ludzi jest on porównywalny, albo i przewyższający maturę, bo poznajemy ją w momencie zdobywania uprawnień na prowadzenie pojazdów. Sytuacja stresująca, co potwierdzi chyba każdy, kto zdawał podobny egzamin. Jest to jej mały koniec świata, ponieważ egzaminu – po raz trzeci - nie zdaje. Nerwowość, niepewność, poczucie zagubienia pierwszej sceny zwiastują narrację, pod którą przebiegnie akcja filmu.

Kolejne dzieło Piotra Domalewskiego, reżysera m.in. entuzjastycznie przyjętej "Cichej nocy", ponownie dotyka problemu emigracji, choć w o wiele szerszym zakresie. Poznajemy młodą bohaterkę, wychowywaną w poczuciu połowicznego sieroctwa spowodowanego emigracją zarobkową ojca. O eurosieroctwie wiele powiedziano i napisano, wydaje się też, że temat ten tak szeroko komentowany w mediach w pierwszych dekadach XXI wieku stracił już na atrakcyjności, a społeczeństwu po masowych wyjazdach na saksy, temat – brutalnie mówiąc – spowszedniał. Tymczasem film skupia jak w soczewce niepokoje i troski pierwszego pokolenia wyrosłego na fali emigracyjnej, dla którego comiesięczne przelewy przewalutowane z funtów na złotówki nie są egzotyką, a oczywistą częścią życia.

Ojciec Oli ginie w wyniku nieszczęśliwego wypadku w Irlandii, a ona musi sprowadzić jego ciało do Polski. Zadanie spada na nią, ponieważ tylko ona w rodzinie mówi po angielsku, a poza tym nie stać ich na wynajęcie osoby, która załatwiłaby urzędowe sprawy za granicą. Ola, mimo że niepełnoletnia, musi zająć miejsce głowy rodziny, które iluzorycznie zajmował nieobecny ojciec.

Znakomita Kinga Preis uosabia doświadczoną życiem, niezadowoloną, trochę odpychającą, polegającą na umiejętnościach córki (choć, jak uważa, sprawę poprowadziłaby lepiej), wciąż zbyt dumną na powiedzenie "dziękuję" – dulszczyznę. To ta część oszukanego pokolenia transformacji ustrojowej, które nie odnalazło się w nowej rzeczywistości z językiem angielskim zamiast rosyjskiego w szkołach, dla której zdanie sąsiadów i księdza liczy się bardziej niż zdroworozsądkowe rozwiązania (np. te związane z pochówkiem). Do tego dochodzi niepełnosprawność syna, któremu podporządkowała się całkowicie. Arkadiusz Jakubik, czyli emigrant, który w Irlandii założył rodzinę i firmę, charakteryzuje się typowym dla dorobkiewicza pragmatyzmem, ale też szczerą chęcią pomocy. Jest w tym jednak asertywny i nie popada w rzewne narodowościowe tony. Ale wśród nich błyszczy przede wszystkim debiutująca Zofia Stafiej. Choć sytuacja granej przez nią Oli budzi współczucie i silny odruch troski – ciężko przecież dyskutować ze śmiercią rodzica – sama w sobie nie jest krystaliczna, empatyczna i jednoznacznie dobra. Mimo to jest tak autentyczna w swojej grze, że wierzymy jej od pierwszego do ostatniego wykrzyczanego przekleństwa, od pierwszego do ostatniego wypalonego papierosa. Wygadana, zaradna, sypiąca ciętymi ripostami, typowa silna babka. Czy cel (obiecany przez ojca samochód) uświęca środki? Dla niej tak, choć nie jest to dążenie po – nomen omen – trupach.

To, z czym niełatwo się zgodzić, to być może nieświadome, ale jednak powielenie stereotypu Polaka za granicą. Ola nie działa do końca w granicach prawa, czasem kłamie, wchodzi tam, gdzie jest to wyraźnie zabronione, wykrada dokumenty, przeszukuje cudze rzeczy, pali papierosy i pije alkohol, choć nie zawsze ją na to stać. Jak Dawid Ogrodnik w "Cichej nocy" kombinuje, aby dopiąć swego, nawet kosztem nieczystego postępowania. Polak za granicą zawsze jest zmęczony, przepracowany, mieszka w niekomfortowych warunkach, bierze dodatkowe zmiany, a oszczędza marne grosze.

Reżyser poddaje pod osąd pytania o granice zdrowego egoizmu, stawiania na pierwszym miejscu siebie i swoich marzeń, czasem przed potrzebami. Czy jesteśmy winni czołobitność osobom, które swój los skierowały na tory "mieć" kosztem "być" i czy niepowielanie tych wzorców jest równoznaczne z pogardą do poprzedniego pokolenia? Przecież ono dążyło do tego, aby dzieciom żyło się lżej, skąd więc ta niechęć i niezrozumienie ich chęci niezależności? Czy w rzeczywistości, kiedy byt rodziny podporządkowany jest złotówkom przeliczanym na dni do kolejnej wypłaty, uzasadnionym jest dążenie do spełnienia marzenia, za które nie opłaci się rachunków w kolejnym miesiącu? Czy kiedy każdy wydatek jest oceniony w kategoriach przydatności całej rodzinie, etycznym jest chęć posiadania rzeczy nie pierwszej potrzeby, a do tego tylko dla siebie? Oraz czy osoby postawione w obliczu biedy, śmierci i beznadziei naprawdę muszą poradzić sobie z przeciwnościami?

Kiedy ostatni raz widzimy Olę, siedzi za kierownicą karawanu, w którym znajduje się urna z prochami jej ojca. Pierwszy raz w tej historii pozwala sobie nie na ukradkowe łzy, ale na głośny i nieskrępowany szloch. Płacze nad ojcem, którego bliżej poznała tylko przez opowieści jego towarzyszy, matką, która prawdopodobnie i tak nie doceni jej starań, marzeniem o obiecanym aucie, a przede wszystkim – nad sobą. Ostatnia przejażdżka z ojcem zamyka klamrą film, a my przypominamy sobie uczucie niepokoju towarzyszące pierwszej scenie.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Drugi fabularny film Piotra Domalewskiego, autora wielokrotnie nagradzanej "Cichej nocy", nie miał... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones