Recenzja filmu

Jak zostałem samurajem (2022)
Mark Koetsier
Rob Minkoff
Michael Cera
Samuel L. Jackson

Samurajska hauturka

Opowieść o poczciwym i fajtłapowatym psiaku Hanku to dość leniwa trawestacja zasłużenie słynnego filmu Mela Brooksa, ale z przyczyn obiektywnych niewiele mogło zostać z tamtej ciętej satyry, bo
Pięć lat opóźnienia, żonglerka na stanowiskach reżysera i producenta, zamknięcie się studia odpowiedzialnego za animację i zmiana pierwotnego tytułu – nie tylko zdrowy rozsądek, ale i instynkt kinomana podpowiadają, że to nie mogło skończyć się zbyt dobrze. Wyjęty z zamrażarki i odgrzany dopiero teraz z powodu pandemicznych obostrzeń, realizowany zdalnie "Jak zostałem samurajem" przeszedł iście wyboistą ścieżkę i do mety dotarł mocno poobijany.



Zapewne producenci i dystrybutor odetchnęli z ulgą, że nareszcie udało im się wypchnąć go do kin, ale wyniki finansowe nie napawają optymizmem. Trudno się jednak temu dziwić, bo otrzymaliśmy ni mniej, ni więcej, tylko niedogotowany, ugrzeczniony remake "Płonących siodeł". Oczywiście nieprzypadkowo, takie było zamierzenie, ale fakt faktem, że najbardziej bawi tu nazwisko Richarda Pryora jako scenarzysty.

Opowieść o poczciwym i fajtłapowatym psiaku Hanku to dość leniwa trawestacja zasłużenie słynnego filmu Mela Brooksa, ale z przyczyn obiektywnych niewiele mogło zostać z tamtej ciętej satyry, bo mówimy przecież o animacji dla zdecydowanie młodszego odbiorcy. Stąd gładko komponująca się z dziecięcym poczuciem humoru obfitość toaletowego humoru – całkiem dosłownego, bo finałowa bitka toczy się na ogromnym, jadeitowym sedesie – zastąpiła transgresję, choć ostało się parę mrugnięć okiem, z łamaniem czwartej ściany łącznie. Sam szkielet fabularny pozostał jednak jako tako bez zmian.

Rzeczony Hank to pies otoczony przez koty i nie jest to żadna metafora. Rzecz dzieje się w feudalnej niby-Japonii, gdzie panują niepodzielnie futrzaki, a nasz bohater to skazany na poniewierkę, długouchy pechowiec. Lokalny bonzo, niejaki Ika Chu, planuje rozbudowę pałacu i w tym celu chce wykurzyć wszystkich z okolicznego miasteczka, które stoi mu na drodze. Zgodnie z zaleceniem dobrotliwego, choć niezbyt rozgarniętego szoguna, do którego miejscowi zwrócili się o ochronę, mianuje Hanka lokalnym protektorem. Jest to z jego strony zagranie szulerskie, bo Hank nie umie walczyć, a Ika Chu nasyła na okolicę kolejne oddziały szturmowe.

   

Następne etapy filmu to klasyczna, stopniowa (ale prędka) przemiana bohatera z nieudacznika do herosa, rzecz jasna przy nieocenionej pomocy miejscowego, pohańbionego mistrza miecza imieniem Jimbo oraz nawróconego zabijaki, filozofującego Sumo. Dwaj sojusznicy dbają nie tylko o jego bicepsy, ale też i o serducho. Wszystko toczy się tutaj od bitki do bitki, dlatego miłośnicy animacji akcyjnych będą mieli frajdę, lecz ewidentnie nie było pomysłu, czym wypełnić sekwencje pomiędzy kolejnymi potyczkami, którym zwykle brakuje slapstickowego zacięcia.

Humor to rzecz subiektywna, ale podejrzewam, że starsi widzowie prędzej przewrócą oczami, niż rykną gromkim śmiechem, słysząc dość suche żarciki i oglądając pozbawione nerwu i wyobraźni perypetie Hanka, a sama fabuła zdążyła się już od czasu premiery "Płonących siodeł" mocno zużyć. Tak samo jak i ścieżka dźwiękowa, której centralnym punktem jest zamęczone "Gangam Style". Podobnie archaicznie prezentuje się też animacja; próżno tu szukać szczegółowych teł, a modele postaci wyglądają, jakby ulepiono je z cyfrowej plasteliny. Podobnie jak ich charaktery – mało kto jest tutaj interesujący.

Może nie fair wymagać więcej, ale jednak na wyciągnięcie ręki mamy mnóstwo jakościowych animacji, które są zwyczajnie lepsze pod względem i treści, i formy, a omawiany tytuł nie ma zbyt wielu sztuczek w rękawie, żeby zawalczyć o naszą uwagę. W tej wyrównanej lidze "Jak zostałem samurajem" plasuje się w środku tabeli. I może proroczy jest tutaj tekst padający z ust jednej ze samoświadomych postaci już po napisach końcowych, że w sytuacji, w jakiej się ostatecznie znalazła, przynajmniej nie będzie musiała wystąpić w sequelu. Cóż, chyba nikt nie będzie musiał.
1 10
Moja ocena:
4
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones