Film imponuje techniczną maestrią, jaką zaprzęgnięto do skomponowania bogatej galerii cudacznych postaci. Animacja jest płynna i finezyjna, projekty bohaterów skrzą się od pomysłów, opowieść
W polskich kinach nietrudno trafić na animowanego pirata, jakąś produkcję z Chin czy Europy, która udaje hit któregoś z dużych amerykańskich studiów. "Kapitan Morten i królowa pająków" to jednak inna ciekawostka: estoński (a w zasadzie estońsko-belgjsko-irlandzko-brytyjski) animowany arthouse dla najmłodszych. Ale chociaż arthouse, to wciąż poważnie zadłużony u kolegów zza wielkiej wody, przede wszystkim u Henry'ego Selicka, autora laikowej "Koraliny" czy disnejowskiego "Jakubka i brzoskwini olbrzymki". Ot, zrealizowana w technice poklatkowej fantazja o przejściu na drugą stronę lustra, wkroczeniu do króliczej nory czy podążeniu żółtą ceglaną drogą.
uFund
Telegael
Umedia
Nukufilm
Oy Bufo Ab
Calon
Grid Animation
Zamiast Alicji czy Dorotki mamy jednak tytułowego Mortena. To marzący o żegludze 10-latek, którego wyobraźnię podsycają mitomańskie zapędy taty-żeglarza. Czekając na powrót ojca z kolejnego rejsu, Morten konstruuje miniaturowy stateczek i zmaga się z dorosłymi, którzy – jak to z dorosłymi bywa – nie podzielają jego fascynacji przygodą. Zgodnie z prawidłami opowieści przygoda jednak nadchodzi: dom chłopca zalewa woda, a on sam kurczy się do mrówczych rozmiarów, trafia do świata pełnego owadzich sobowtórów i na pokładzie swojego okręciku wyrusza na spotkanie piratów.
Film imponuje techniczną maestrią, jaką zaprzęgnięto do skomponowania bogatej galerii cudacznych postaci. Animacja jest płynna i finezyjna, projekty bohaterów skrzą się od pomysłów, opowieść toczy się wartko. A jednak "Kapitanowi Mortenowi…" brak autorskiego piętna, jakie wyróżnia choćby filmy Selicka: jakiegoś finałowego szlifu oraz mistrzowskiej powściągliwości. Tu wiedźma z mechaniczną dłonią, tam dziewczynka uwięziona w motylim kokonie, jeszcze gdzieś duet fajtłapowatych pszczoło-marynarzy – twórcom ewidentnie nie brakuje nośnych, mocnych konceptów. Za dużo tu jednak sprzecznych porządków, nierozwiniętych metafor, niedoprowadzonych do końca fabularnych nitek. Efekt jest – w złym tego słowa znaczeniu – barokowy: za dużo atrakcji na zbyt małej przestrzeni.
uFund
Telegael
Umedia
Nukufilm
Oy Bufo Ab
Calon
Grid Animation
uFund
Telegael
Umedia
Nukufilm
Oy Bufo Ab
Calon
Grid Animation
uFund
Telegael
Umedia
Nukufilm
Oy Bufo Ab
Calon
Grid Animation
Traci na tym sama historia. Akcja pędzi na łeb, na szyję, i w tym potoku perypetii gubi się sens. Film podpisała aż trójka reżyserów – może dlatego świat przedstawiony jest tak przeładowany. Co rusz pojawiają się – bez odpowiedniej introdukcji – kolejne postacie oraz kolejne wątki. Nie sposób połapać się, co jest tu naprawdę ważne. Twórcy chcą mówić o relacji między rzeczywistością a światem wyobraźni, napomykają coś o dojrzewaniu (kokon i motyl) i o dziedziczeniu marzeń. Ten ostatni temat brzmi tu zresztą najwyraźniej: nieprzypadkowo na pierwszym planie mamy córkę tresowaną przez matkę do kariery baletowej i syna chcącego iść w ślady ojca-marynarza. Wszystko pięknie, ale chyba ciut zbyt ambiwalentnie. Dla dzieci trochę za dorosły, dla dorosłych trochę za dziecięcy, "Kapitan Morten…" niestety nie obiera najlepszego możliwego kursu.
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu