Recenzja filmu

Król życia (2015)
Jerzy Zieliński
Robert Więckiewicz

Szczęście w nieszczęściu

Twórcy najwyraźniej zapomnieli, że nawet feel-good movie potrzebuje punktów zwrotnych, bohatera odbywającego wewnętrzną podróż oraz podstawowego dramaturgicznego paliwa – konfliktu. Bez nich
W filmografii Roberta Więckiewicza można znaleźć niespełnione filmy, ale nigdy kiepskie kreacje aktorskie. Choć reżyserzy najchętniej widzą go w rolach twardzieli ze skazą, gwiazdor konsekwentnie poszerza swoje emploi. Potrafi z powodzeniem ożywić przed kamerą pomnik z podręczników historii ("Wałęsa") jak i wcielić się w wampira hołdującego rodzinnym wartościom ("Kołysanka"). W reżyserskim debiucie operatora Jerzego Zielińskiego znów zaskakuje. Jego bohater – sfrustrowany korpoludek, cynik i maruda – na skutek wypadku samochodowego staje się niepoprawnym optymistą próbującym zarazić otoczenie swoim entuzjazmem. Gdyby jeszcze reżyser pamiętał o tym, że dobry nastrój powinien iść w kinie pod rękę z dobrą historią, "Król życia" mógłby konkurować z amerykańskimi komediami kręconymi ku pokrzepieniu serc.


Scenarzyście Fadiemu Chakkourowi pomysłu na fabułę wystarczy, niestety, tylko na kwadrans. Z chwilą, gdy odmieniony Edward opuszcza szpital, film zamienia się w zlepek lepszych lub gorszych anegdot. Z grubsza opowiadają one o odbudowywaniu nadwątlonych rodzinnych więzi, szukaniu nowej pracy oraz o spotkaniu z przyjacielem z dzieciństwa (Bartłomiej Topa), który zamienił piłkę na flaszkę. Doceniam szlachetną intencję Zielińskiego i Chakkoura, by zrealizować pogodną komedię "dla ludzi". Twórcy najwyraźniej zapomnieli jednak, że nawet feel-good movie potrzebuje punktów zwrotnych, bohatera odbywającego wewnętrzną podróż oraz podstawowego dramaturgicznego paliwa – konfliktu. Bez nich łatwo jest bowiem przekroczyć granicę oddzielającą sielankę od nudy.

Nie kupuję też krytyki złego korpolandu reprezentowanego w "Królu życia" przez szefa głównego bohatera (Krzysztof Czeczot) – kanalię w markowym garniturze sypiącą bez opamiętania złotymi myślami z podręcznika menedżera. Po pierwsze, to karykaturalna figura rodem z "Obcego ciała" Zanussiego. Po drugie,  jego autorytatywny ton niewiele różni się od mentorskich pouczeń  Edwarda, który nagle odkrył, że "w życiu piękne są tylko chwile", a nie kariera i platynowa karta kredytowa. Choć każdy z nich głosi co innego, obaj przemawiają  w ten sam sposób. Niczym mędrcy od coachingu znający 178 sposobów na to, jak zjednoczyć się z kosmosem i odnaleźć spokój ducha.



"Król życia" nie zawodzi na szczęście – co akurat dziwić nie powinno – pod względem wizualnym. Zieliński oparł się pokusie, by zamienić ekranową Warszawę w architektoniczny cukierek. Kamera prowadzona przez Jana Holoubka szerokim łukiem omija Krakowskie Przedmieście, Plac Trzech Krzyży i Most Świętokrzyski. Odwiedza za to mniej popularne stołeczne dzielnice, zapuszcza żurawia na stare podwórza i bloki z wielkiej płyty. Miasto z filmu Zielińskiego, choć nieefektowne i zdominowane przez szary beton, ma atmosferę. To, oczywiście, za mało, by z czystym sumieniem namówić Was do wizyty w kinie. Nietypowy portret stolicy z pewnością należy jednak do bardziej wartościowych klejnotów w koronie "Króla życia".
1 10
Moja ocena:
4
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones