Recenzja filmu

Luźny gość (2001)
Tom Green
Tom Green
Rip Torn

Kto kogo palcuje

Tajemnicą poliszynela jest stan mentalny Toma Greena. Nie wiem, czy ktoś ma zamiar chłopakowi pomóc, ale póki nakręcił takie dzieło komediowe jak Luźny gość z 2001 roku, możemy spokojnie oddychać
Niesłusznie zrujnowany przez Złote Maliny film to kolejna inkarnacja amerykańskiego snu. Gord Brody (Tom Green), który w przeciwieństwie do swojego brata Freddy'ego dalej mieszka z rodzicami, postanawia wyjechać do Hollywood i spełnić swoje marzenie zostania prawdziwym animatorem. Na drodze staje mu m.in. niezrównoważony i seksistowski ojciec (Rip Torn), a pomaga urocza inwalidka-fetyszystka (Marisa Coughlan).

Bez sensu byłoby tutaj opisywać po kolei sceny pobudzania konia, słonia i innych dużych ssaków. Masturbacja przybierała w filmach różne postaci, od skrajnie smutnego i telenowelowego obrazu Solondza, aż po jakieś kremiki i umywanie rączek w komercyjnych produkcjach, gdzie onanizacja pokazuje, jaki film jest odważny i bezkompromisowy (np. "Dziewczyna z tatuażem"). Z kolei tutaj główny bohater jedzie do Hollywood, zauważa kopulujące konie i rychło przyłącza się do zabawy. Dla Toma Greena nie ma rzeczy niemożliwych - z tabuizowanej masturbacji czyni wizytówkę swojego dzieła, nie wgłębiając się w drugie dna, emocjonalnie drąży ciężkość własnego filmu prostolinijną bezpretensjonalnością, wybijając swój film na poziom filmowej stratosfery.

Niewytłumaczalne motywacje, inteligentna głupota, miszmasz gatunkowy i właściwie wszystko co napisałem to totalna bzdura, bo ten film na pewno mnie zwodzi jakimś ukrytym symbolizmem. Nieważne. Oglądało się bardzo przyjemnie, film z każdą minutą schodził na coraz większą gęstość, humor stawał się coraz bardziej odrealniony i absurdalny, ale immersyjnie to jest akceptowalne. Nie wiem sam, czy bez kontekstu śmiałbym się z niektórych scen bardziej albo czy w ogóle.

Wielu zapewne odstraszy hermetycznie zapakowana aura "Luźnego gościa". Green raczej nie celuje w kontemplacyjne gusta odbiorców, bardziej chce, żeby zaabsorbował mniej lub bardziej nachalną dawką zastanawiającej farsy, którą, niczym wątpliwego pochodzenia lekarstwo, należy przyjąć i poczekać na efekty. Jak najbardziej trzeba liczyć się z pejoratywnymi opiniami, ale jeśli wśród beztroskiej łąki hejterów mają znaleźć się społeczne wyrzutki, które zakochają się w okropieństwie Freddy Got Fingered, to warto takie filmy tworzyć.

W skali decymalnej film mieści się na twardej siódemce i polecam go wszystkim świrom filmowym. Nieobliczalne twisty i hipnotyzująca fabuła to hiperbole, ale zrównoważone słowa nie będą w stanie opisać losowego kunsztu Greena.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones