Recenzja filmu

Menu (2022)
Mark Mylod
Ralph Fiennes
Anya Taylor-Joy

Wbrew pozorom

Czy mamy się dobrze bawić niesmacznymi żartami, serwowanymi nam przez reżysera? Czy mają nam smakować czerstwe, wybrakowane gagi? Przybyliśmy na wyspę odpocząć? Zrelaksować się przy wykwintnej
Nieobecność pogłębionego rysunku występujących na ekranie postaci, krzywe linie absurdalnych, niezwiązanych logicznie wydarzeń. Przestrzeń utopijna, odizolowana - wyspa na oceanie Natury. Opowieść o miejscu, w którym czasoprzestrzeń zakrzywia się, choć bryły budynków, w których dzieje się akcja - są foremne. Drzwi do absurdu - w kształcie kwadratu. W filmie "Menu" fakt kultury elitarnej to przeintelektualizowane pomysły bezwzględnego szefa kuchni (Ralph Fiennes), ignorujące rozumienie smaku, do którego zostaliśmy przyzwyczajeni. Serwowanie kolacji zarazem dla bogatych głupców i bogatych (wy)znawców. Fakt kultury popularnej to nienajedzenie się, niedosyt przeciwstawiony rozbuchanym oczekiwaniom, ludyczny sprzeciw wobec snobizmu zgłaszany przez przypadkową, niezamożną i nieobytą w kulinarnej sztuce uczestniczkę kolacji.

Czy mamy się dobrze bawić niesmacznymi żartami, serwowanymi nam przez reżysera? Czy mają nam smakować czerstwe, wybrakowane gagi? Przybyliśmy na wyspę odpocząć? Zrelaksować się przy wykwintnej kolacji w wysublimowanym wnętrzu z widokiem na ocean? Czy zagwarantują nam rozrywkę i nasycenie w czasie wolnym pieniądze, które wydaliśmy na bilety do kina? Film jest wytchnieniem? Zabawką? Wypunktowaną listą nawiązań, które mamy wyłapać, by poczuć błogostan roli świadomego widza? A może film jest izolowaną kaplicą naszej potrzeby bycia wyjątkowymi? Pozwala nam poczuć wyższość? Hermetyczne kółka znawców smaku i nieubłagana statystyka multipleksów. Usta dzieci gryzących prażoną kukurydzę, sterroryzowani rodzice w okularach 3D, mdła wolność najwyższych pięter wysokich zamków krytyki.

W "Menu" serwuje się, wbrew pozorom, wiele: samobójstwo, horror, kulinarne show, noir, igrzyska, wybuchy, komedię, melodramat, obyczaj, psychologię, thriller. Co stolik to coś nowego. Nierówne sceny, epizodyczne zajawki, patchwork gatunków, nadają "taśmie" przemykającej przed naszymi unieruchomionymi oczami dziwnej chropowatości - jesteśmy stropieni, zawiedzeni, ziewamy. To tu to tam pojawia się światło telefonu. Piątkowy wieczór. Ludzie wchodzą na salę 30-40 minut po rozpoczęciu filmu. Chwileczkę, zaraz, czyżbym usprawiedliwiał fuszerkę twórców? Czyżbym sam pchał się w pułapkę? Podważał prawo niewidzialnego oka widza do braku uwagi?

Fanatyzm Tylera (Nicholas Hoult) i ignorancja jego kolacyjnej partnerki Margot (Anya Taylor-Joy) wyznaczają w "Menu" dwa skrajne punkty refleksji. Niemal religijne spełnienie w samobójstwie, w służbie pojęć, narcystyczne unicestwienie siebie w obliczu mistrzostwa, którego nie sposób osiągnąć – to jedna ciemna strona medalu. Rozpaczliwa ucieczka w obliczu tematów trudnych, samozadowolona konsumpcja starych, dobrych, bezpretensjonalnych eksplozji z bezpiecznym cheesburgerem w dłoni, w oddaleniu – ciemna strona druga. Oczy pełne bezkrytycznego zachwytu dla pustych gestów albo usta zapchane "kraftowym" dosytem. Czy to dwie różne, nienawidzące się i nierozumiejące wyspy, z których patrzymy na zupełnie inne konstelacje gwiazd? A może „wysp tych nie ma”? Może jest jedna.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Menu
"Menu" to wykwintna uczta dla zmysłów, która z błyskotliwością i humorem wystawia na widok publiczny... czytaj więcej