Recenzja filmu

Metalhead (2013)
Ragnar Bragason
Ingvar Sigurðsson
Thora Bjorg Helga

Symphony of Destruction

"Metalhead" jest upichcone ze znanych składników gatunkowych, ale podczas ich łączenia zawiodły umiejętności kucharza. W tym przypadku reżysera. Jeśli ubierasz się na czarno, a twoim Bogiem jest
Zimne spojrzenie głównej bohaterki na plakacie zapowiadało coś monumentalnego (przynajmniej w moim odczuciu). Tak jednak nie jest. O ile pierwsze sekundy filmu na to wskazują, o tyle dalej wizja mocnego, chwytającego za serce dramatu szybko się ulatnia. Bragason (reżyser filmu) swój warsztat wizjonerski wyposażył w kilka ciekawych patentów znanych chociażby z kina szwedzkiego i bardzo przypominających twórczość Moodyssona. W przeciwieństwie jednak do niego, nie potrafił umiejętnie ich wykorzystać. Dlatego język filmu leży i kwiczy, a "Metalhead" jest po prostu atrakcyjne dla wszystkich.

Po tragicznej śmierci brata Hera znajduje pocieszenie w muzyce heavy metalowej. Staje się outsiderką i odcina się od otoczenia. Jej koszulki zdobią okładki płyt metalowych, a zamiast lekkich adidasów zakłada ciężkie glany. Uczy się gry na gitarze i marzy o wydaniu swojej własnej płyty. Niestety wszechogarniająca rutyna szybko daje się we znaki. Hera powoli zatraca się w odmętach marzeń sennych, a jej buntowniczej postawy nie tolerują mieszkańcy małego miasteczka na Islandii.

Na płaszczyźnie fabularnej mamy do czynienia z lekkostrawnym dramatem trzeciego sortu, momentami wręcz familijnym. Niestety na pierwszy plan wysuwają się połacie niewykorzystanego potencjału. Opowieść kręci się wokół Hery i tak naprawdę nie wiemy, do czego to wszystko zmierza. Relacje miedzy nastolatką a rodzicami są chłodne i wyuzdane. Bohaterka zamyka się w pokoju, pisze teksty do piosenek, a nocami imprezuje w dziwnym stylu. Nie wiadomo, w jakim celu. Nosząca w sobie smutek Hera poszukuje także swojej miłości, ale jej postawa wobec takich uczuć wydaje się klarowna. 

Gdzieś w połowie filmu pojawiają się teksty o tajemniczej symbolice i wpływu muzyki metalowej na młodzież. Ten wątek został totalnie olany, ale dzięki temu wiemy, że reżyser nie przejawia zbyt "moherowych" poglądów, tylko próbuje przemówić do odbiorcy, że nie ma sensu rozpoczynać nawet takiej dyskusji. Kiedy ksiądz wymienia ulubione zespoły black metalowe - tylko uśmiechnąłem się pod nosem. Tutaj nie ma miejsca na wytykanie palcami słuchaczy "mrocznej muzyki", zamiast tego jest wyrazista wymiana zdań i akceptacja samego siebie.

Estetyczna strona filmu to sterylne kadry ukazujące piękną, potężną islandzką naturę. To nie jedyny powód, dlaczego zdecydowano się kręcić na te wyspie. Na farmie, w małej miejscowości, wśród kościelnej społeczności zabrakło schronienia dla ludzi o szerszych perspektywach. Hera idzie pod prąd i radzi sobie nieźle - zdaje się rzec reżyser. Oczywiście nie obeszło się bez spalonego kościoła. Odbudowa budynku to także moment na zbliżenie do siebie ludzi o różnych poglądach.

Dla fanów metalu owo filmidło to istna gratka. Miedzy kadrami usłyszeć można takie zespoły jak "Iron Maiden", "Megadeath", "Judas Priest" itp. Cieszę się, że Bragason nie uległ stereotypom. Żal pozostał z innego powodu. "Metalhead" jest upichcone ze znanych składników gatunkowych, ale podczas ich łączenia zawiodły umiejętności kucharza. W tym przypadku reżysera. Jeśli ubierasz się na czarno, a twoim bogiem jest Ozzie Osborne, znajdziesz w tym utworze cząstkę siebie. Dla reszty sięgnięcie po "Metalhead" wydaje się niezbyt dobrym pomysłem.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Cieszę się, że odkryłem i obejrzałem ten film teraz, a nie trzy lata temu, kiedy miała miejsce jego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones