Recenzja filmu

Miasteczko Halloween (1993)
Marek Robaczewski
Henry Selick
Chris Sarandon
Danny Elfman

Święta na cmentarzu

Na przestrzeni dekad wyprodukowano dziesiątki, jak nie setki filmów świątecznych, najczęściej komedii przepełnionych ckliwymi wątkami i traktujących o najszlachetniejszych wartościach. Jednak czy
Na przestrzeni dekad wyprodukowano dziesiątki, jak nie setki filmów świątecznych, najczęściej komedii przepełnionych ckliwymi wątkami i traktujących o najszlachetniejszych wartościach. Jednak czy możliwe jest stworzenie filmu świątecznego budzącego u widza uczucie niepokoju, którego główny bohater wcale nie jest już tak szlachetny, a wszystko to utrzymane w konwencji musicalu? Te aspekty potrafi połączyć jedynie Tim Burton, a udowodnił to w tym właśnie filmie.

Animacja przedstawia postać Jacka Skellingtona, Dyniowego Króla Miasteczka Halloween, mistrza grozy, który jednak jest zmęczony swoją sławą i najchętniej przekazałby koronę komuś innemu. Po kolejnym udanym święcie pustka doskwiera mu bardziej niż zwykle, więc całą noc spędza w lesie, spacerując bez celu. W ten sposób natyka się na drzwi do innych świąt – otwiera te w kształcie choinki i tym samym przenosi się do Miasteczka Gwiazdki. Odkrywa tam zupełnie inny świat, pełen kolorów, radości i ciepła. To doznanie motywuje go do zrealizowania nowego celu – stania się kolejnym świętym Mikołajem.

Burton nie mógł uczestniczyć w procesie tworzenia "Miasteczka Halloween", więc pałeczkę reżysera przekazał  Henry'emu  Selickowi. Nie zmienia to jednak faktu, że bajka idealnie wpasowuje się w klimat charakterystyczny dla jego filmów, co jest widoczne nawet w nietypowym wyglądzie krainy świąt Bożego Narodzenia, w której miło wyglądające elfy mimowolnie powodują u widza lekki niepokój. Świat przedstawiony pełen jest potworów, zjaw, cieni, poskręcanych rogów i krawędzi oraz mnóstwa innych elementów: z pozoru nieistotnych, ale w gruncie rzeczy nadających niesamowitego realizmu i spójności. Jednak pomimo takiego nagromadzenia straszydeł i wszechobecnej obskurności film nie może być nazwany horrorem. Jest to więc idealny obraz dla osób, które nie szukają intensywnych doznań, ale też nie są wyczulone na odrobinę lęku. Ten film bowiem posiada coś, co może osiągnąć jedynie Tim Burton – niepowtarzalną zdolność do wywoływania u widza swego rodzaju stresu, cienia niepokoju wobec tego, co widzi na ekranie. Te nietypowe emocje są dozowane bardzo ostrożnie, jednak w tym wypadku, jak i w każdej produkcji Burtona, potęgują jego specyfikę, zbudowaną już i tak na wielu płaszczyznach: zaczynając od ścieżki dźwiękowej, a kończąc na sposobie animacji.

Pewne zachowania postaci i sytuacje zdają się tak naturalne, że wywołują wrażenie, jakby takie miejsce mogło faktycznie istnieć. Poczucie realizmu jest pogłębiane staranną dbałością o szczegóły – przedstawione są nie tylko konwencjonalne nadnaturalne stworzenia, takie jak wampiry czy wilkołaki, ale i mnóstwo innych, przy czym kreacja każdego z nich jest w pełni dopracowana (burmistrz z pająkiem zamiast krawata). Wiąże się to także z subtelnie zarysowaną groteską niektórych zdarzeń (szalony naukowiec drapiący się w mózg). Dzięki temu film za każdym razem zaskakuje, widz odkrywa nowe wątki, drobne gesty czy przedmioty, które wcześniej łatwo było pominąć, bo nie stanowią integralnej części fabuły. Podobne szukanie skarbów może się tyczyć niektórych easter eggów: temat muzyczny z "Powrotu Batmana", kot znany nam z "Vincenta", czyli pierwszego dzieła Tima Burtona, lub wąż pożerający choinkę, który wcześniej pojawił się w "Soku z żuka". Istnieje również teoria, że pies-widmo Jacka, Zero, to ten sam, który w innym wcieleniu należał do Victora we "Frankenweenie". Wszystko to sprawia, że burtonowskie uniwersum kinowe jest niczym kopalnia nawiązań mogąca zaspokoić nawet najbardziej wymagających fanów.

Ponadto postać Jacka różni się od typowych bohaterów bajek czy filmów świątecznych nie tylko dlatego, że mieszka w zaświatach. Skellington kieruje się własną pychą, chce mieć tylko dla siebie coś, co jest poza jego zasięgiem, więc ucieka się do nieczystych zagrań. Konsekwencje jego działań poniekąd uświadamiają mu, że się mylił, ale na pewno nie można powiedzieć, że przechodzi głęboką przemianę wewnętrzną, która go uszlachetnia. W końcu jego pracą jest straszenie dzieci w każde Halloween. Narracja filmu nie piętnuje jego postępowania co sprawia, że postać Jacka odbiega od standardowej konwencji głównego bohatera, jaką znamy z większości filmów tego gatunku.

Jednak chyba najważniejszym aspektem, który trzeba poruszyć, jest technika animacji, jaką został wykonany ten film, mianowicie – animacją poklatkową. "Miasteczko Halloween" jest pierwszą pełnometrażową produkcją wykonaną w całości tą metodą. Jest to proces bardzo czasochłonny – animatorzy realizowali około minutę filmu na przestrzeni tygodnia. Co jest godne podziwu to to, że w celu skrócenia procesu nie zrezygnowali z żadnego kosmyka włosów falującego na wietrze, gestu postaci, mrugnięcia okiem. Dla figurki Jacka Skellingtona stworzono 400 osobnych, wymiennych głów, tak, aby każda mogła odwzorowywać inną emocję. Po tym wszystkim można wnioskować, że bezkompromisowo postawiono na wierne odwzorowanie bohaterów jako żywych istot, dzięki czemu też film został nominowany do Oscara w kategorii najlepsze efekty specjalne.

Nie można zapominać o ścieżce dźwiękowej. Kompozytor Danny Elfman, który bardzo często pracuje z Burtonem przy jego filmach, zdecydowanie stanął na wysokości zadania. Muzyka w "Miasteczku Halloween" uwypukla towarzyszący mu niepokój, ale nie uderza w zbyt mocne tony, dzięki czemu w wyważony sposób buduje napięcie. Tekst każdej piosenki równie trafnie odwzorowuje uczucia bohaterów, jest pełen błyskotliwych gier słownych, których niestety brakuje w tłumaczeniu na nasz język. Polski dubbing w wielu produkcjach udowodnił, że jest równie wartościowy co bajka sama w sobie, o ile nawet nie ciekawszy od oryginalnych dialogów. Jednak przekład "Miasteczka..." widocznie odbiega od polskich wersji językowych innych animacji. Może to wynikać z konieczności zsynchronizowania tekstu z ruchem ust bohaterów, zachowania rymów; niemniej nie zmienia to faktu, że film odbiera się dużo przyjemniej oglądając go w oryginale.

Według mnie "Miasteczko Halloween" to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto szerzej interesuje się kinematografią, ponieważ jest jednym z niewielu współczesnych filmów wykonanych techniką animacji poklatkowej. Jest to równie dobra propozycja dla widzów lubiących lekkie filmy, które jednocześnie wciągają i wywołują nietypowe dla większości ekranizacji emocje. Jednak do mnie osobiście najbardziej przemawia to, co można znaleźć w każdym dziele Tima Burtona – delikatna groza, świat pełen dziwactw, niebanalna fabuła, odczuwalna pasja w tworzeniu filmów – czyli styl nie do podrobienia.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zauważyłem, że określenie "dziwactwa Tima Burtona" używa się naprzemiennie z tytułami filmów, w których... czytaj więcej
Tima Burtona zna zapewne wiele osób, które choć trochę interesują się światową kinematografią ostatnich... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones