Recenzja filmu

Misja 1549 (2005)
Masaaki Tezuka
Yôsuke Eguchi
Kyôka Suzuki

Samuraje kontra czołgi, czyli klęska reżysera

Japoński hit kinowy roku 2005. Tak więc wiadomo z góry, czego oczekiwać. Obraz wytwórni Toho oczywiście musi przynieść rozczarowanie i odczucie żenady, często nawet bardzo przytłaczające.
Japoński hit kinowy roku 2005. Tak więc wiadomo z góry, czego oczekiwać. Obraz wytwórni Toho oczywiście musi przynieść rozczarowanie i odczucie żenady, często nawet bardzo przytłaczające. Oglądając "Misję 1549" nawet nie zanosiłem się śmiechem. Świadomość, że kino japońskie dziś, w dobie globalnej komercjalizacji, nie wyróżnia się niczym szczególnym, przytłaczała mnie podczas całego irytująco-durnego seansu. Wstyd mi było, że oglądany gniot to film z Kraju Kwitnącej Wiśni. I tak, Tezuka mógł stworzyć jeszcze o wiele gorszy obraz, bo "Samurai Commando", chociaż bezapelacyjnie należy do grona filmowej chałtury, nie jest zepsuty w 100 procentach. Fabuła nie jest skomplikowana jak na kino rozrywkowe w konwencji łubu-dubu przystało - jednostka Sił Samoobrony zostaje przeniesiona w czasie i trafia do XVI samurajskiej Japonii okresu sengoku (wojen). Zbuntowany dowódca oddziału próbuje zmienić historię i uczynić z Japonii najpotężniejsze mocarstwo przez... zniszczenie jej dokonań cywilizacyjnych i odbudowy na nowo, od podstaw (bardzo racjonalne, nieprawdaż?). W ślad za "historycznymi dezerterami" wyrusza oddział ratunkowy mający na celu zgładzenie żołnierzy z teraźniejszości. Czy uda się zapobiec zagładzie świata, mającej nastąpić przez rozszerzenie się czarnych dziur w czasoprzestrzeni? Kto zwycięży w batalii o losy kraju? To oczywiście pytania retoryczne, ale takie zwyczajnie banalne podejście scenarzystów nie stanowi jeszcze ogromnej wady. Czas przeciw Tezuce wytoczyć działa uderzające w sedno mnogich mankamentów, powiedzmy bardzo umownie, dzieła. Fabuła intrygująca, może nawet ciekawa, choć nie oryginalna. Film jest remakiem produkcji z lat 70', w której zagrał niezwykle popularny wówczas Sonny Chiba. Szkoda, że nie mogę porównać dwu obrazów, choć po tym, co widziałem w wykonaniu z 2005 roku, w ciemno mogę strzelać, że samurajskie czasy ostatniego półwiecza starłyby w proch czołgi i helikoptery współczesnego podejścia do kina. Co jest istna żenadą i beznadzieją pracy Tezuki? Po primo nielogiczności, atakujące mózg szanującego się widza (pierwotni zamierzeni odbiorcy tego pokroju tworów z pewnością nie zwrócą na to uwagi) w sposób perwersyjnie głupi. Idiotyzmy nierealizmu? Proszę bardzo. Pani oficer spada z helikoptera z wysokości na oko 30 metrów i co, ginie? Nie. Jest połamana? Też pudło. Więc może jest nieco draśnięta? Znów błąd. Otóż kobieta wychodzi bez śladu choćby otarcia. Dlaczego? A jakby to sobie państwo wyobrazili - główny bohater ma zginąć? Scenarzyści muszą wypluć to słowo, wyrzucić je ze słownika, bo to się nie sprzeda, akcja nie mogłaby toczyć się dalej. Innym razem mamy dziwne "drobne" niedopatrzenie. Kiedy misja przebywa pod strażą uzbrojonych w karabiny samurajów i dochodzi do buntu, nie pada z ich strony żaden, podkreślam, żaden strzał. Widocznie pan reżyser zapomniał o detalu, bo wszyscy by zginęli. Co za tragedia, to byłaby zbrodnia przeciw konwencji nawalanki. Nawet w scenie finałowej mamy do czynienia z mitologicznym wręcz toposem współczesności. Kiedy Nobunaga walczy z głównym bohaterem, nie może go po prostu dobić, tylko zostawia go w spokoju i uruchamia aparaturę bomby. Brawo. Co stało się dalej? Został zabity przez głównego bohatera. Takich głupot i niedociągnięć jest więcej. Mnie jeszcze zdziwił fakt, że przybysze z XXI wieku rozwalali mieczami mistrzów fechtunku ze średniowiecza, prawie bez strat. Owszem, ofiary były, ale kto je widział? W jednej ze scen dowiadujemy się tylko o procentowych stratach. To wszystko? O nie, to dopiero przystawka. Fabuła ujdzie, ale reżyserstwo zakrawa w "Misji 1549" na zbrodnię karaną co najmniej porządną chłostą. Wiadomo, Tezuka do zdolnych nie należy, ale montaż, denne rozłożenie czasowe scen, tragiczne niedopatrzenia warsztatowe - to bije po oczach paskudnie. Począwszy od scenki sentymentalnej na poligonie (rozmowa pani oficer z głównym bohaterem, pełna zresztą mdłych banałów), kiedy w czasie kilku zaledwie sekund kobieta zmienia położenie względem rozmówcy o kilka metrów (efekt żałosny, proszę to sobie tylko wyobrazić) aż do ogólnego bałaganu narracyjnego, spoglądamy na film jak na fabularną papkę. Wątek przekonania poplecznika Nobunagi do buntu pozostaje nadal niejasny. Główny bohater po usłyszeniu nazwiska miejscowego przybłędy, powiedział że "To jest rozwiązanie. Wystarczy przestawić bieg historii" czy coś w tym stylu, po czym zły Nobunaga stracił sojusznika. Wszystko oczywiste. Do zabawy, ale zdecydowanie powodowanej uczuciem żenady, służą w filmie niektóre dialogi sytuacyjne. Przykład: samuraje podpalają transporter, a siedzący w środku kierowcy wypowiadają jakże lapidarną ale genialną i odkrywczą kwestię: "Musimy uciekać i to szybko". Typowy zapychacz czasu. Dodam jeszcze, że cała ta miniscenka sfilmowana jest śmiesznie sztucznie i śmiech gotowy. Chciałoby się się powiedzieć "więcej grzechów nie pamiętam" i tak w zasadzie jest. Mimo iż spotkanie z obrazem ma miejsce w najbliższej przeszłości, nie da się powiedzieć o nim dużo. Zwyczajnie, to jeden z pustych filmów, o których zapomina się po sezonie. Jakieś plusy? Wbrew pozorom są. Po pierwsze efekty specjalne. W kinie japońskim do tej pory było albo kiepsko, albo tragicznie. Tu miła niespodzianka - pomysłowość, zwłaszcza w wizji zamku (połączenie tradycyjnej warowni z rafinerią ropy i urządzeniami elektronicznymi), zwyczajnie solidna robota wizualna. Cieszy oko lekkością i pięknem. Po drugie aktorzy w większości grają przyzwoicie, a nawet oryginalnie. Brawa należą się Masato Ibu, głównie za wyraz humorystyczny. I trzecia zaleta: kostiumy zbroi samurajskich, scenografia zamkowa, wspaniałe plenery. Poza tym nie wszystkie sceny spartaczono do granic możliwości. Epizod zasadzki zamaskowanych w trawie wojowników, strzałów z łuku, w kontraście z nowoczesnymi żołnierzami stanowi pocieszny obrazek... Tak, produkcja Toho to tylko malowniczy obrazek. Szkoda, że przedstawiający głupią treść malowaną przez miernego malarza.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones