Jaki ojciec, taki syn

Utrzymany w surowym, pozbawionym ozdobników stylu obraz trawionego wojną świata oraz płynąca z "O ojcach i synach" pesymistyczna wymowa uderzają tym bardziej, że stoi za nimi zbiegły przed pięciu
Istnieje świat, w którym wybuch bomby nie robi już na nikim wrażenia. Miejsca, gdzie każdy krok niesie za sobą ryzyko natknięcia się na minę. Codzienność, której nieustannie akompaniuje odgłos strzałów. Rzeczywistość, w której celuje się tuż obok głów dzieci, trenowanych do zabijania wrogów, by nauczyły się panować nad strachem. Nominowany do Oscara "O ojcach i synach" Talala Derkiego wrzuca w sam środek piekła – epicentrum skomplikowanej sytuacji w Syrii, targanej wojną od niespełna ośmiu lat. 


Po nagrodzonym w Sundance "Powrocie do Homs" reżyser wraca do ojczyzny, podając się za fotografa wojennego i zagorzałego wyznawcę islamu. Podejmuje się ryzykownego zadania zapisu codzienności jednego z założycieli Dżabhat an-Nusra, siatki Al-Ka'idy, walczącej o dominację z ISIS. Rozmowy o ideologii i wierze płynnie przeplatają się tutaj z rodzinnymi czułościami, strzelanie do wroga łączy się z wychwalaniem wielkości Allaha, a pakowaniu materiałów wybuchowych towarzyszą pieśni religijne. Dla trudniącego się usuwaniem min i przygotowywaniem ataków bombowych Abu Osamy igranie ze śmiercią i zadawanie jej to chleb powszedni.

Nie umniejszając grozie swoich obserwacji, Derki pokazuje go przede wszystkim w otoczeniu kilkorga synów, którzy z zapałem i nabożnym wręcz zachwytem chłoną słowa spływające z jego ust. Reżyser pozwala dostrzec w dżihadyście także zwykłego człowieka, w tym przypadku – troskliwego i sprawiedliwego wobec dzieci, w których wychowaniu nadrzędną rolę odgrywają jednak radykalne poglądy ojca. I to właśnie młodszemu pokoleniu, od małego przystosowanemu do życia w świecie wojen, przemocy i zniszczenia, chłonącemu ideologicznę papkę jak gąbka, twórca zdaje się przyglądać ze szczególnym niepokojem.

"Odcięliśmy głowę ptakowi, tak jak ty tamtemu mężczyźnie, tato" – chwali się mały Osama, nazwany tak na cześć Bin Ladena. Zdeterminowany kulturowo los "synów swoich ojców" jest właściwie z góry przesądzony. Od imienia po najsłynniejszym na świecie terroryście, przez konstruowanie bomb domowej roboty, aż po obóz treningowy dla przyszłych bojowników w walce o ustanowienie w Syrii islamskiego kalifatu. Dynamiczna sekwencja ćwiczeń wojskowych, którym poddawani są nastoletni chłopcy, należy zresztą do najbardziej zatrważających w filmie: oto bowiem dziecięca zabawa w wojnę zamienia się w brutalną rzeczywistość.


Utrzymany w surowym, pozbawionym ozdobników stylu obraz trawionego wojną świata oraz płynąca z "O ojcach i synach" pesymistyczna wymowa uderzają tym bardziej, że stoi za nimi zbiegły przed pięciu laty do Berlina Syryjczyk. Ryzykując życie własne i rodziny w celu zrealizowania docenionego w Sundance dokumentu, Derki nie ukrywa swojej obecności, wdając się w rozmowy z Abu Osamą; w ramie konstrukcyjnej ujawnia też silnie osobisty charakter podróży do ojczyzny, której już nie poznaje.

Śladami rosyjskiego reżysera Witalija Manskiego w "Pod opieką wiecznego słońca", Talal Derki ucieka się do fortelu w celu zobrazowania funkcjonowania w skrajnie zideologizowanym świecie. Wydaje się, że w płaczu dziewczynki wstępującej do północnokoreańskiej Unii Dzieci, recytującej wyuczone formułki, przejawiał się przebłysk intuicyjnej niezgody na uczestniczenie w festiwalu kłamstwa. Mały Osama również nieśmiało buntuje się przeciwko religii, ale podobnie jak daleka towarzyszka niedoli, wypełnia przydzielone mu zadanie. Znak niebezpieczny tym bardziej, że różnica ich sytuacji jest znacząca: Koreanka na razie wspiera reżim tylko słowem, młody Syryjczyk natomiast ma już w dłoni broń.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones