Recenzja filmu

Onirica (2013)
Lech Majewski
Michał Tatarek
Elżbieta Okupska

Smoleńsk przez małe "s"

Największy problem z "Oniricą" jest taki, że Majewski nie zna umiaru. Buduje symbol na symbolu, alegorie przetyka alegoriami i na wszelki wypadek obudowuje jeszcze metaforami. Zupełnie, jakby
Dla Lecha Majewskiego twórczość artystyczna jest zawsze pisaniem wielką literą. To domena dużych nazwisk, tajemniczych symboli, głębokich cytatów. Tu mówi się z namaszczeniem o ważnych sprawach; nie tyle "opowiada historie", co uprawia Sztukę. Artysta? Gdyby zagrać z reżyserem w synonimy, zapewne rzuciłby z miejsca: erudyta, filozof, mędrzec. "Oniricę" otwiera i kończy scena w kościele i jest to klamra znamienna. Umowa z Majewskim jest bowiem prosta. Widz przychodzi do jego kina niczym do świątyni, wysłuchać wykładu, kazania – ma pokornie pochylić głowę i uznać wielkość. Oto paradoks sytuacji: ta – koniec końców, zachowawcza – wizja Sztuki przez duże "S" czyni z Majewskiego twórcę oryginalnego. Niewielu już zostało równie napuszonych filmowców. A jego konsekwencja i upór w realizowaniu tej wizji pozostają godne uznania. Zresztą gdzie indziej, jak nie w świecie sztuki właśnie pycha i megalomania mogą stanowić nie lada zalety? To jednak broń obosieczna.

Największy problem z "Oniricą" jest taki, że Majewski nie zna umiaru. Buduje symbol na symbolu, alegorie przetyka alegoriami i na wszelki wypadek obudowuje jeszcze metaforami. Zupełnie, jakby bał się powiedzieć cokolwiek wprost, jakby bał się oskarżenia o to, że król jest nagi. Jakby czekał go egzamin, a sprawę załatwić miało usprawiedliwienie podpisane litanią słynnych nazwisk. Wszystko jest tu Znaczące. Bohater (Michał Tatarek, w napisach nazywany zresztą "Bohaterem") to poeta, specjalista od Młodej Polski. Czas zbywa mu na wpatrywaniu się w płótna Malczewskiego albo studiowaniu rycin z "Boskiej komedii". Poemat Dantego zresztą towarzyszy mu na co dzień: mężczyzna słucha go regularnie podczas jazdy tramwajami. W oryginale, a co. Mężczyzna wsłuchuje się w dźwięczące po włosku frazy, a nam przed oczami przewijają się kolejne wersy tłumaczenia. Ta mania cytowania osiąga apogeum w scenie rozmowy Bohatera z ciotką (Elżbieta Okupska). W jednym zaledwie monologu dostajemy tu Epikteta, Senekę, staroperski poemat o świetle i mroku oraz Heideggera. Majewski, nie dość, że nieustannie podpiera się cudzą wielkością, to jeszcze nachalnie identyfikuje każdy ustęp. Nie ufa widzowi. Nie ufa też kinu, sile samego obrazu. A kolejne tajemnicze wizje inscenizowane przez reżysera – opakowane przypisami – tracą siłę wyrazu.
 
Zresztą tyle tu tajemnic, co i oczywistości. Z wyżyn swojej bibliografii Majewski spogląda na ziemski padół i nie podoba mu się to, co widzi. Świat w "Onirice" rozpięty jest między kościołem a supermarketem (gdzie pracuje Bohater), między przestrzenią sacrum a sferą profanum. Nie trzeba chyba dodawać, po której stronie lokują się sympatie autora. Co prawda udaje mu się miejscami skomponować silny, nieoczywisty obraz – tak jest z wizją chłopa, który orze… podłogę w supermarkecie. Ale wciąż za dużo tu niewyszukanego krytykanctwa, zgranych metafor, popadającego w banał piętnowania banału. Świętokradczy strumień telewizyjny, gdzie wysokie jak gdyby nigdy nic sąsiaduje z niskim? Program z dziewczyną w bikini jako wulgarna parodia raju? Prezenterka wokół której… wije się wąż? Za proste to, za łatwe.
 
Podobnie jest z podczepieniem się Majewskiego pod tragedię smoleńską. Sednem "Oniriki" jest dramat Bohatera, który stracił w wypadku samochodowym ukochaną żonę i najlepszego przyjaciela. Poeta wadzi się z Bogiem, nie może znaleźć sobie miejsca, wycofuje się z życia, jedyne ukojenie znajduje w snach obfitujących w zagadkowe znaki (serce w słoiku). Tę osobistą żałobę bohatera Majewski zestawia z zapośredniczonymi przez media tragediami o krajowej skali. Z telewizji i radia docierają do nas komunikaty o powodzi na Śląsku, potem o katastrofie prezydenckiego samolotu. Twórcze przechwycenie narodowego nieszczęścia to ostateczny dowód na tupet autora – gdybyśmy jeszcze jakiegoś dowodu potrzebowali. Ale podobnie jak wiązanka cytatów z kultury wysokiej, ten gest nie wyzwala żadnego szczególnego znaczeniowego fermentu. Jeśli już, to jeszcze bardziej spłyca wymowę całości. Majewski wykorzystuje katastrofę smoleńską, ale o niej samej nie ma nic do powiedzenia. Interesuje go tylko prosta asocjacja – żałoba jednostki/żałoba wspólnoty – równie oklepana, co jego koncepcja artysty. Duże "S" jak Sztuka, duże "S" jak Smoleńsk. Małe "s" jak "szkoda czasu".
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones