Groza zaklęta w ciszy – lodowaty koszmar w "The Damned"
Zasiadając przed ekranem, spodziewałem się powolnie budowanej grozy i mrocznej atmosfery - i dokładnie to otrzymałem. "Przeklęci" to film, który nie stara się szokować krzykliwymi efektami, lecz
Zasiadając przed ekranem, spodziewałem się powolnie budowanej grozy i mrocznej atmosfery - i dokładnie to otrzymałem. "Przeklęci" to film, który nie stara się szokować krzykliwymi efektami, lecz powoli wnika w psychikę widza niczym lodowaty wiatr przenikający do szpiku. Izolowana, XIX-wieczna stacja rybacka w Islandii, gniew natury i mroczna legenda draugra tworzą atmosferę, która trzyma w napięciu aż do ostatniej sceny. Cinema, zdjęcia i ścieżka dźwiękowa łączą się tu w hipnotyzujący sposób - pustka za oknem i płomień ogniska w środku stają się postaciami samymi w sobie.
Kiedy sięgam po horrory, często mam wrażenie, że twórcy idą na łatwiznę - straszą głośnymi efektami dźwiękowymi, przewidywalnymi jump scare'ami i krzykliwą, przesadzoną fabułą. "Przeklęci" od Thordura Palssona to zupełnie inny przypadek. Ten film nie krzyczy do widza - on szepcze, a im dłużej się go słucha, tym bardziej zaczyna niepokoić. To horror, który nie stara się nikogo zaskoczyć tanimi sztuczkami. On powoli otula chłodem, aż w pewnym momencie uświadamiamy sobie, że drżymy nie tylko z zimna, ale i z napięcia.
Akcja rozgrywa się w XIX-wiecznej Islandii, w surowym i izolowanym świecie, gdzie codzienność bohaterów to walka o przetrwanie na rybackiej stacji. Już sam wybór miejsca akcji jest strzałem w dziesiątkę - lodowe pustkowia, mgła i cisza oceanu sprawiają, że człowiek czuje się tam jak w świecie odciętym od wszystkiego, co znane i bezpieczne. To tło nie jest tylko dekoracją - ono jest równoprawnym bohaterem, wiecznie obecnym, przygniatającym i nieubłaganym. Natura nie daje tu wytchnienia. To ona narzuca tempo życia, zmusza do poświęceń i prowokuje do pytań, czy ludzie mają w ogóle szansę w starciu z jej bezlitosną mocą.
Największą siłą filmu jest atmosfera - mroczna, gęsta, lepka jak wilgoć we włosach po sztormie. Palsson doskonale bawi się niedopowiedzeniami. Nie wiemy, czy bohaterów nawiedza nadprzyrodzona siła, czy może ich własne wyrzuty sumienia, paranoje i samotność. To właśnie balansowanie na tej cienkiej granicy między horrorem nadnaturalnym a psychologicznym sprawia, że "The Damned" tak mocno działa na wyobraźnię. Draugr, czyli zjawa z islandzkich wierzeń, nigdy nie jest przedstawiona wprost - raczej sugerowana, obecna w ciszy i spojrzeniach postaci. I to działa lepiej niż najbardziej wymyślne efekty specjalne.
Odessa Young w roli Evy jest absolutnie magnetyczna. Jej bohaterka to ktoś więcej niż typowa "final girl" - nie jest ofiarą, ale też nie jest niepokonaną wojowniczką. To kobieta targana wątpliwościami, zagubiona, a jednocześnie zmuszona, by walczyć o siebie i innych. Young świetnie balansuje między siłą a kruchością, dzięki czemu naprawdę zależy nam na jej losie. Joe Cole jako Daniel dodaje filmowi emocjonalnej głębi - w jego grze czuć ciężar izolacji i desperacji, które powoli niszczą człowieka od środka. Reszta obsady jest bardziej szkicowa, co można uznać za wadę - kilku bohaterów to raczej archetypy niż pełnokrwiste postaci, ale mam wrażenie, że taki był cel twórcy. To historia przede wszystkim Evy i Daniela.
Na osobne wyróżnienie zasługują zdjęcia i udźwiękowienie. Kamera zatrzymuje się na detalach - śladach butów w śniegu, drgającym płomieniu lampy, spojrzeniach, które znaczą więcej niż słowa. Długie ujęcia sprawiają, że czujemy się jak kolejny uczestnik tego zamkniętego świata, obserwujący ludzi, którzy powoli tracą nadzieję. Muzyka i dźwięk też grają tu ogromną rolę - a raczej ich brak. Cisza staje się niemal opresyjna, a kiedy już coś ją przerywa, robi to z siłą młota.
Nie wszystko jednak zagrało idealnie. Tempo filmu jest powolne, czasami wręcz przesadnie. Dla widzów oczekujących wartkiej akcji czy krwawych scen "Przeklęci" może być wręcz nużący. To bardziej psychologiczna opowieść o strachu, poczuciu winy i rozpadzie więzi społecznych niż klasyczny horror z potworami. Zakończenie też jest dość enigmatyczne - nie daje wszystkich odpowiedzi i zostawia sporo miejsca na interpretację. Ja to lubię, ale rozumiem, że część widowni może poczuć się rozczarowana.
Podsumowując - "Przeklęci" to film dla cierpliwych i wrażliwych na klimat. To horror subtelny, sugestywny, działający na emocje, a nie na nerwy. Film, który bardziej chłodzi serce niż podnosi ciśnienie. Jeśli cenisz "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii", "Lighthouse" czy inne kino grozy oparte na atmosferze, a nie tanich straszakach, to odnajdziesz się tu znakomicie. Jeśli jednak szukasz prostego kina grozy, które w godzinę serwuje ci dziesięć trupów i piętnaście krzyków - możesz się srogo rozczarować.
Dla mnie to jedna z ciekawszych propozycji ostatnich lat w kinie grozy - film, który zostaje w głowie długo po seansie i nie daje spokoju, gdy zgaśnie światło.