Recenzja filmu

Różowe flamingi (1972)
John Waters
Divine
Mink Stole

Zabić wszystkich

Ktoś gdzieś wylewa do zlewu całkiem dobrą wódkę.
Niektórzy ludzie twierdzą, że kierują się w życiu jakimiś zasadami. Nie wiem wprawdzie, o co chodzi, ale ich światopogląd można najczęściej sprowadzić do jednej, konkretnej dewizy. Maksymy te można następnie wytatuować sobie w widocznym miejscu na czole. Ewentualnie na wewnętrznych częściach powiek tak, aby ciągle mieć je przed oczami. Motto takie posiadać może różne treści. Od praktycznych typu "nie pluj pod wiatr" przez edukacyjne "jeśli zamierzasz uprawiać anal, nie jedz wcześniej burito", do całkiem ogólnych "Świat jest mały, ale większy niż toster". Jedna chyba z najważniejszych jednak mądrości oraz najbardziej uniwersalnych wypowiedziana zostaje w arcydziele światowej kinematografii zatytułowanym "Różowe flamingi". Ta powstała w 1972 roku produkcja przeszła do annałów kina jako sztandarowe połączenie filmu kostiumowego, komedii, dramatu, horroru, westernu, musicalu i filmu bez płaszcza, ale za to, ze szpadą na wierzchu. To właśnie tam padają pamiętne słowa wypowiedziane przez główną gwiazdę dzieła Divine, która zapytana o życiową politykę bez chwili zastanowienia odpowiada "zabić wszystkich". Te jakże inspirujące słowa stały się wyznacznikiem dla wielu światłych umysłów naszego świata. 

Akcja tego wiekopomnego dzieła krąży wokół Divine, które jest notoryczną kryminalistką. Używa przy tym pseudonimu "Babs Johnson". Pomieszkuje w przyczepie razem z matką, synem i kimś tam jeszcze. Żyją na obrzeżach Phoenix. Gdy Divine zostaje okrzyknięta "najbardziej obrzydliwą osobą na świecie", rywalizujące z nią małżeństwo Marble postanawia odebrać jej tytuł. Zaczynają ją szpiegować. Gdy dowiadują się o przyjęciu urodzinowym, wysyłają jej w prezencie ludzkie odchody. Divine zaniepokojona, że ktoś może jej odebrać zaszczytne miano, włamuje się do domu Marble'ów i wylizuje wszystkie przedmioty, aby je skazić. Przy okazji uwalnia trzymane tam w piwnicy jako rozpłodowe klacze, kobiety. Tymczasem małżeństwo pali ukochaną przyczepę bohaterki. Gdy odkrywa ona ten fakt, wraz z kompanami porywa Marble'ów. Organizuje im pokazowy proces, na który zaprasza lokalną prasę. Wyrok jest skazujący, a karą jest śmierć. Następnie Divine decyduje się zusammen mit syn i przyjaciel rodziny wyjechać do Idaho. Na pożegnanie zjada jeszcze znalezione na ulicy psie odchody. The End.

Świat to miejsce trapione wieloma problemami. Codziennie docierają do nas informacje o bólu, cierpieniu i wojnach. Z każdej strony atakowani jesteśmy złymi wiadomościami. Dzieci w Afryce głodują, a Szwedzi wyrzucają do śmieci dobre jedzenie, bo opakowanie było wgniecione. Chodzimy ubrani w stroje z sieciówek, które powstają nakładem niewolniczej praca dzieci z Bangladeszu. Ktoś gdzieś wylewa do zlewu całkiem dobrą wódkę. A kto jest winny wszystkim tym okropieństwom? Odpowiedź jest tylko jedna - człowiek. Wszystko, co złe na tym łez padole zostało stworzone przez ludzi właśnie. Jak zatem rozwiązać kłopoty świata? Rozwiązanie jest banalnie proste i nasuwa się samo. Trzeba anihilować rodzaj ludzki. Przyszło także do głowy amerykańskiemu blond transowi. Czekam z utęsknieniem, gdy któryś z polityków uczyni z tej koncepcji podstawę swojej kampanii wyborczej. I jeśli tylko zobaczę na jakimś billboardzie uśmiechniętego pana z wyciągniętym w górę kciukiem a obok napis "Zabić wszystkich", z miejsca oddam na niego głos. Potrzeba nam bowiem myślicieli, którzy tworzyć będą wielkie rzeczy. 

Obraz reżysera Johna Watersa od samego początku wzbudzał kontrowersje. Ukazywał bowiem aktywności, które na ogół rzadko mamy okazję widzieć w kinie, jak jedzenie psich odchodów. Nie wiedzieć dlaczego, zwyczaj ten mimo upływu lat nadal się nie przyjął i ciągle wzbudza dyskomfort w widzach. Trzeba jednocześnie zauważyć, że scena ta nie wnosi nic do fabuły i jest niejako wciśnięta na siłę pod koniec filmu. Można zatem wysnuć wniosek, że autorzy produkcji chcieli w głównej mierze wywołać w publice efekt szoku dla samego efektu szoku. Nie ma tu zatem mowy o jakimś ukrytym przesłaniu czy znaczeniu. Pomimo tego można jednak odbierać obraz całościowo jako jakąś formę kontrkulturowego manifestu artystycznego, który służy jako protest przeciwko tradycyjnemu kinu. Jest to rodzaj buntu przeciwko ustalonym konwencjom zarówno tym filmowym, jak i społecznym. "Różowe flamingi" to z pewnością wyzwanie rzucone widzom, które wywoływać ma w nich silny dyskomfort. Biorąc pod uwagę tezę mówiącą, że kino powinno przede wszystkim być właśnie wyzwaniem dla publiki, można uznać, że produkcja spełnia swoje podstawowe zadanie.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Różowe flamingi
Od samego początku widać, że John Waters chciał stworzyć kino, które ma szokować i obrzydzać. Ewidentnie... czytaj więcej