Recenzja filmu

Sierpniowe niebo. 63 dni chwały (2013)
Ireneusz Dobrowolski
Krzysztof Kolberger
Anna Nehrebecka

75 minut chały

Mam szczerą nadzieję, że polska komedia już ostatecznie udowodniła, jak nisko może upaść. "Ciachem", "Komisarzem Blondem" i oczywiście "Kac Wawą". Podobnego "spełnienia" próżno szukać w kinie
Mam szczerą nadzieję, że polska komedia już ostatecznie udowodniła, jak nisko może upaść. "Ciachem", "Komisarzem Blondem" i oczywiście "Kac Wawą". Podobnego "spełnienia" próżno szukać w kinie historycznym. Tu nasi artyści wciąż jeszcze prześcigają się w udowodnieniu, że zawsze może być gorzej. Jeśli ktoś myślał, że "Tajemnica Westerplatte" to chaotyczny, nieefektowny czy zwyczajnie nudny film ze słabym aktorstwem, znaczy, że nie widział jeszcze "Sierpniowego nieba".

Film Ireneusza Dobrowolskiego w większości został nakręcony w 2009 roku i już wtedy słusznie zauważono, że jest to filmowa kiszka pierwszej klasy. Jednakże komuś musiało się zrobić żal godzin nakręconego materiału, więc zamiast spalić w odmętach ognia piekielnego, jedynie odstawiono go na półkę, żeby poczekał na lepsze czasy. A te niestety nadeszły, kiedy w mediach zrobiło się głośno o naprawdę intrygujących projektach filmowych związanych z powstaniem warszawskim, czyli koloryzowanym dramatem wojennym non fiction oraz filmem fabularnym w reżyserii Jana Komasy – "Miasto 44". Te dwa filmy mogą być perełkami naszej kinematografii, lecz przeciętnemu widzowi łatwo będzie je pomylić z recenzowanym tu paskudztwem. Dystrybutor "Sierpniowego nieba" doskonale to wiedział, więc na fali popularności lepszych projektów wypuścił do kin swój produkt, na dodatek sprytnie reklamując go nie porządnym zwiastunem, lecz efektownym rapowym teledyskiem, bo w końcu hip-hop również jest teraz na fali.

Recenzencka przyzwoitość każe mi opisać fabułę, lecz tak naprawdę nie ma jej w tym filmie za wiele. Głównym wątkiem wydaje się opowieść pewnego dziwnego starszego pana (granego przez Krzysztof Kolbergera, który zmarł po zagraniu w filmie), co od 450 dni chowa się w tajnym pomieszczeniu w piwnicy jednej z warszawskich kamienic. Tam pisze wiersze Blake'a i Goethego, a na ścianach ma malowidło inspirowane Da Vincim. Przez szparę podgląda grupę staruszków, która schowała się przed bombardowaniem. O co chodzi, spytacie? Nie wiem, ale można się za to dowiedzieć, skąd inspiracje czerpała grupa The Doors.

Co jakiś czas akcja filmu z lat 40. przenosi się do współczesności, na wielką budowę, gdzie pracuje dosłownie dwóch robotników, którzy odkryli szczątki dziewczyny walczącej w powstaniu. Wątek ten jest ideowo bardzo słuszny, ale poprowadzono go w tak nieudolny sposób, że przypomina on parodię "Układu zamkniętego", nie wspominając o tym, że i tutaj dostajemy masę niepotrzebnych informacji.

Ale wszystkie chaotyczności i brak materiału z walk zastąpiono losowo wrzucanymi oryginalnymi ujęciami z 1944 roku, które tak naprawdę nic do filmu jako całości nie wnoszą, a jedynie służą temu, żeby obraz miał te ponad 70 minut i mógł zostać zakwalifikowany jako film pełnometrażowy, bo inaczej ciężko o dystrybucję kinową.

Tym nie mniej bardzo dobrze, że twórcy użyli oryginalny materiał, zamiast kręcić od nowa sceny walk. Ta jedna jedyna próba zmierzenia się z ukazaniem militarnych działań powstańców, która została w filmie ukazana, przypomina amatorskie filmy akcji, w których to niedoświadczeni filmowcy biegają po klatkach schodowych czy starych budynkach. Gdyby coś takiego zrobili offowcy, pewnie bym przyklasnął, inaczej sprawa ma się w przypadku profesjonalnego filmu, za którego obejrzenie płaci się 17 złotych.

Sądząc jednak po aktorach, nabiera się poważnych podejrzeń odnośnie pojęcia słowa profesjonalizm. Kaja Grabowska wraz z beznadziejnymi tekstami od scenarzysty tworzy przezabawną kreację, choć szczerze mówiąc za taki występ powinna codziennie szorować podłogę w teatrze. Pozwolę sobie w tym momencie na mały spoiler, bo warto zaznaczyć, że nasza młoda dzielna bohaterka powstania tak naprawdę została wykluczona z walk tylko dlatego, ze potknęła się, biegnąc do rannego. Patrząc na jej dokonania w filmie, zaczynam mieć poważne wątpliwości co do inteligencji i zaradności młodzieży w tamtym czasie.

I narzekać można w nieskończoność, a to że jeszcze znów w perfidny i bezczelny sposób wybiela się Niemców, a to że pełno jest scen, w których bohaterowie po prostu idą. Czy jest w tym filmie coś dobrego? Owszem. To dwa kawałki wykonywane przez Bilona, Wilka i Jurasa. Przeciwnicy hip-hopu niech sobie swobodnie hejtują dla poprawy samopoczucia, lecz miłośnicy tej muzyki na pewno docenią bardzo dobre utwory z soczystym bitem i poruszającym tekstem. Problem leży jednak w tym, że tę muzykę można legalnie za darmo przesłuchać w internecie, a jeden z kawałków, który jednocześnie stanowi zakończenie filmu, dostępny jest na Youtubie już od czterech lat.

Dlatego jako prawdziwy patriota polecam ograniczyć się do przesłuchania tych dwóch utworów. Recenzowany obraz to pewna ironia i hipokryzja. Poucza widza o bezdusznych bogaczach, którzy za nic mają szacunek do zwłok powstańców, a sam na fali zbliżającej się okrągłej rocznicy powstania warszawskiego i związanego z tym szumu próbuje przyciągnąć szkoły do kina. Szkoda mi reżysera, który miał pewnie dobre intencje, lecz po prostu nie udało mu się zrealizować swojej wizji. Gromy złości należy kierować więc w stronę producenta, który w pełni świadom marnej jakości produktu i tak chciał na nim zarobić. Takie praktyki może w przypadku głupkowatych komedii się sprawdzają, lecz gdy chodzi o zaangażowane kino historyczne, to trochę nie wypada.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film Ireneusza Dobrowolskiego robi wrażenie dosyć nieporadnego debiutu wrażliwego dwudziestolatka, który... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones