Recenzja filmu

Sztuka dorastania (2011)
Gavin Wiesen
Freddie Highmore
Emma Roberts

To nudne dorastanie

Wiesen niewątpliwie odrobił lekcje z zajęć na temat, jak zrobić niezależną komedię romantyczną dla młodych.
Na świecie żyje ponad 6 miliardów ludzi, około 160 tysięcy codziennie umiera. Po co w ogóle żyć, jeśli i tak wiadomo, że czeka nas śmierć w samotności? – takim optymistycznym stwierdzeniem, wygłoszonym z offu przez głównego bohatera, zaczyna się ta amerykańska opowieść o dorastaniu w reżyserii debiutanta Gavina Wiesena. I jest to początek bardzo obiecujący, bowiem wytwarza w widzu nadzieję na to, że najbliższe półtorej godziny spędzi w towarzystwie intrygującego, młodego człowieka. Fakt, chłopak jest młody i może nawet intrygujący w założeniu, lecz nie do końca udaje się wyróżniające go cechy wyeksponować na ekranie. Jedynie wspomniana deklaracja z otwierającej sceny daje pojęcie, jakiego bohatera twórca miał zamiar nam pokazać. Później już nie usłyszymy jego monologów. A szkoda, bo z dialogów i czynów wyłania się jedynie dwuwymiarowa postać przeciętnego nastolatka.

Gregory, bo tak ów nastolatek się nazywa (gra go Freddie Highmore), to jeden z tych, do którego rówieśnicy przyczepiają etykietkę "dziwak" i pozwalają funkcjonować spokojnie, na marginesie szkolnego chaosu. Gregory wykazuje ponadprzeciętną inteligencję, ale ponieważ kompletnie nie zależy mu na ocenach, grozi mu wyrzucenie ze szkoły. Pochłania go jedynie rysowanie, do którego wykazuje wybitny talent. Urozmaicenie w tej samotniczej egzystencji wprowadza przyjaźń z atrakcyjną Sally (Emma Roberts), jednak relacje pary nie obędą się bez komplikacji: nie dość, że chłopak  darzy dziewczynę czymś więcej niż przyjacielskim uczuciem, to zupełnie nie potrafi tego okazać...

Wiesen niewątpliwie odrobił lekcje z zajęć na temat, jak zrobić niezależną komedię romantyczną dla młodych. Za pracę domową należy mu się przynajmniej solidna czwórka z minusem, bo uwzględnił w swoim debiucie wszystkie standardowe elementy gatunku. Indie rockowe piosenki w tle – są. Zasmucony bohater spacerujący smętnie po ulicach z grzywką na pół czoła – jest. Dziwaczny szczegół w jego zachowaniu (tu: nie zdejmowanie zbyt obszernej kurtki), co w zamierzeniu ma wzbudzić sympatię widza – jest. Niestety minus należy się reżyserowi za brak finezji w łączeniu tych składników. Ponadto poszczególne wydarzenia są zbyt sztancowe, by móc wzbudzić nasze rzeczywiste zainteresowanie.

Jedno trzeba twórcy przyznać: nie sili się na dodawanie do swojego filmu żadnych wyrafinowanych metafor. Tytuł (szczególnie w polskiej wersji) jest tak łopatologiczny jak tylko można to sobie wyobrazić: film jest o chłopaku zainteresowanym sztuką, o dorastaniu i radzeniu sobie jakoś w życiu. Podobna minimalistyczna stylistyka co tytuł – niektórzy nazwą to piękną prostotą, inni wyświechtanym banałem – cechuje całą opowieść. Ot, życie pewnego nastolatka w Nowym Jorku, z echem kryzysu ekonomicznego (bankructwo ojczyma) w tle, bez udawania, że chodziło o coś więcej. Ogląda się to całkiem sympatycznie, bez nieprzyjemnych wstrząsów, ale i bez silniejszych wzruszeń.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones