"Touch me not" traktuje również o ekshibicjonizmie, jest próbą przetestowania terapeutycznego potencjału obnażenia – cielesnego i emocjonalnego. Bohaterowie dzielą się swoimi najintymniejszymi
Jak wejść w skórę innego? Poczuć to, co czuje cudze ciało w sytuacji największej intymności? Przekroczyć tabu, które o miłości i seksie każe opowiadać językiem skostniałych norm, brud przeciwstawiać czystości? Kino próbowało sobie z tym radzić wielokrotnie, z lepszym i gorszym skutkiem. Fikcja – chociaż umożliwia identyfikację z bohaterami – zdecydowanie gorzej wypada jako narzędzie empatii.
Być może właśnie dlatego "Touch me not" nie jest kinem – przynajmniej nie w klasycznym rozumieniu tego słowa. Bliżej mu do eksperymentalnego wideo, instalacji artystycznej albo terapeutycznej psychodramy. Rumuńska artystka Adina Pintilie zatarła granicę między fikcją a dokumentem, weszła głęboko w ciała swoich bohaterów, zainscenizowała ich najbardziej intymne fantazje. Zrobiła dzieło całkowicie samoświadome – nie tylko w sensie stałego namysłu nad umownością i ograniczeniami stosowanych środków wyrazu. W filmie szalenie istotny jest moment odsłonięcia obecności reżyserki gdzieś tam, po drugiej stronie kamery; zakwestionowania władzy, którą sprawuje nad własną materią twórczą. "Touch me not" dosłownie "stwarza się" na naszych oczach, w trakcie oglądania, w negocjacji artystki z bohaterami i naszą – z obrazami.
O takich eksperymentach filmowych pisze się więc z pewną trudnością, bo obrazy Pintilie są mniej do interpretowania, a bardziej do doświadczania. Autorce – jeśli dobrze rozumiem – chodziło przede wszystkim o zbadanie różnych sposobów definiowania intymności cielesnej; tego, jak inni postrzegają własne i cudze ciała; czego pragną, a czego się brzydzą; gdzie zaczynają się, a gdzie kończą ich fizyczne granice. Tę listę można pewnie wydłużać, uzupełniać o kolejne pozycje, punktem wspólnym pozostaje natomiast motyw odbiegania (bardzo pozornego) od kulturowej normy "dobrej" fizyczności. Mamy więc troje bohaterów: starszą kobietę Laurę, niepełnosprawnego mężczyznę Christiana oraz Tomasa, którego choroba pozbawiła włosów na całym ciele. Reżyserka prowadzi z tymi ludźmi osobisty dialog; umożliwia im (i sobie) nie tylko wgląd we własne, głęboko zakorzenione schematy myślowe i emocje, ale także przyjęcie cudzej perspektywy, spotkanie z odmiennymi – nazwijmy to tak – "formami życia". Z lękami, fetyszami, pragnieniami tych, którzy – z różnych powodów – budzą w nas odruch sprzeciwu, a czasami – zwyczajny wstręt.
"Touch me not" traktuje również o ekshibicjonizmie, jest próbą przetestowania terapeutycznego potencjału obnażenia – cielesnego i emocjonalnego. Bohaterowie dzielą się swoimi najintymniejszymi myślami i – zupełnie dosłownie – stają nadzy naprzeciw włączonych kamer. Przyglądają się sobie nawzajem, badają i oceniają. Próbują – jak Laura – zwalczyć lęk przed obcym dotykiem i cudzą emocją. Pintilie lustruje te nagie ciała kawałek po kawałku, skupiając uwagę przede wszystkim na częściach, detalach – pojedynczym włosie, sutku, przebarwieniach skóry, genitaliach. Z fragmentów powoli wyłaniają się całe obrazy – kompletne osoby, ale już bez masek wstydu; bez barier psychicznych, które krępują ich ciała.
W tych miejscach "Touch me not" ujawnia swój właściwy temat – to opowieść o strachu przed oceną. O upraszczaniu świata, dzieleniu ludzi na ciała lepsze i gorsze. O głęboko wdrukowanych schematach społecznych, które nakazują nam wierzyć, że jedne formy miłości są bardziej uprawnione od innych ("Powiedz, jak mnie kochasz, żebym zrozumiał, jak kochać" – to motto filmu). Tymczasem rzeczywistość śmieje się tym stereotypom w twarz i wytycza własne ścieżki. Ciało Christiana całkowicie odbiega od przyjętych standardów zdrowia i atrakcyjności, a przy tym to właśnie on – z całej filmowej trójki – prowadzi najbardziej udane życie seksualne, jest najbardziej świadomy własnego ciała, wszystkich jego możliwości i ograniczeń. Inni widzą w nim mentora, przewodnika po różnych stanach cielesności; dla niego to po prostu normalność.
Tylko czy na pewno powinniśmy tym obrazom wyzwalania z ciała i do ciała bez pytania uwierzyć? W końcu to taki ich gatunek – sugeruje reżyserka – który nieustannie podważa własną prawdziwość. A jeśli cała ta wizualna wycieczka była zaledwie fantazją o cudzych fantazjach, jakimś kolejnym poziomem zapośredniczenia? Hermetyczna forma broni jasnej odpowiedzi, zaciera tropy. Podobnie jak znacząco utrudnia ocenę na tradycyjnej skali gwiazdkowej. Bo czy doświadczenia tak osobiste, intymne, obnażające powinno się redukować do prostego "zły-średni-dobry"? A przede wszystkim – czy w ogóle wypada to robić, czy nie będzie to oznaką braku szacunku? Poniższą notę proszę zatem potraktować umownie. I nie bić, gdyby jednak bolało.
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu