Recenzja filmu

Urwis (2019)
Kevin Johnson
Elżbieta Mikuś
Big Sean
Pamela Adlon

Głask, głask

Johnson korzysta ze sprawdzonych chwytów. Intryga jest całkiem wartka: obok klasycznej opowieści o dojrzewaniu Urwisa mamy więc wątek walki o spadek, w którą zaplątani są wredni krewni zmarłej i
Z animacjami dla dzieci - podobnie jak z psami. W świetle jupiterów stoją te z rodowodem: Pixary, Disneye i inne Aardmany, brylujące na rozmaitych oscarowych i złotoglobowych wybiegach. Produkcjom w rodzaju "Urwisa" przypada tymczasem rola animacyjnych kundelków. Film Kevina Johnsona jest przecież mieszańcem co się zowie: trochę tu disnejowskiego "Pioruna", trochę "Sekretnego życia zwierzaków domowych" ze studia Illumination, do tego szczypta genów skądinąd. I w sumie nic w tym złego. Taki piesek żadnego medalu nie zdobędzie, ale psią robotę zrobi.



Fabularny punkt wyjścia to gatunkowy standard, coś co Amerykanie nazywają "fish out of water". Ową wyjętą z wody "rybką" jest oczywiście tytułowy Urwis, czworonóg wychowany w luksusach, który po śmierci bogatej właścicielki będzie musiał zasmakować prawdziwie pieskiego życia. Koniec profesjonalnego manicure’u, piętnastu wygodnych poduch do wyboru i wyperfumowanej (!) pupy. Pora na ulice nędzy, żarcie ze śmietnika i widmo schroniska. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: w toku swoich perypetii francuski piesek nauczy się, jak być wyszczekanym, i (spoiler) odnajdzie nową ludzką towarzyszkę.


Johnson korzysta ze sprawdzonych chwytów. Intryga jest całkiem wartka: obok klasycznej opowieści o dojrzewaniu Urwisa mamy więc wątek walki o spadek, w którą zaplątani są wredni krewni zmarłej i wynajęty przez nich spec przypominający złego Ace’a Venturę. Mamy też oczywiście bogaty psi drugi plan, sympatyczną dziewczynę z gitarą, która zaprzyjaźnia się z Urwisem, oraz bandę natrętnych wiewiórek prześladujących głównego bohatera. Inspiracją dla kolejnych gagów i wzruszeń są zaś przede wszystkim realia psiej egzystencji: tu jakieś czułe głaskanko, tam jakiś śmiesznie wywalony jęzor. Nie mogło zabraknąć również tematyki gastrycznej, którą z jakiegoś powodu ukochali sobie twórcy animacji dla najmłodszych. Żartów o wąchaniu zadów i puszczaniu bąków jest tu zatem zdecydowanie najwięcej. Co kto lubi.


"Urwis" ma więc wystarczająco uroku, by zająć małego widza na półtorej godziny. Brak "wielkostudyjnego" rodowodu oznacza jednak, że animacja nie zachwyci mocą procesorów a rodzice nie znajdą tu wiele dla siebie. Johnson nie próbuje uszlachetniać swojej opowieści, nie bawi się w psychologiczną głębię ani nawet puszczanie oka do dorosłych (uważniejsi widzowie wyłapią co najwyżej gościnny występ rapującego Snoop Dogga - przykrytego oczywiście polskim dubbingiem). To film zrobiony dla konkretnego (małego) widza, pod kątem konkretnych (małych) oczekiwań - i te oczekiwania spełniający. Bez realizacyjnej brawury, sprawnie i poprawnie - ale jednak. Dlatego nie ma co psioczyć.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones