Podróże małe i duże

W "Voyage of Time" kolejny raz intymny ton zostaje sprzężony ze spektakularną realizacją. Zgodnie z tytułem Malick jest ciągle w drodze: podgląda podwodne wybuchy wulkanów i zwierzęta na
Krytycy nazywają ostatnie filmy Terrence'a Malicka wykwitem grafomanii, rugają je za przerost formy nad treścią oraz drwią z kaznodziejskiego tonu. Kiedy jednak ich ulubiony chłopiec do bicia pokazał na Lido nowe dzieło, w liczącej ponad tysiąc miejsc sali Darsena nie dało się włożyć szpilki. Nietrudno zrozumieć to pospolite ruszenie. Dokument "Voyage of Time" jest najbardziej ambitnym przedsięwzięciem w filmografii twórcy "Niebiańskich dni". Amerykański reżyser pracował nad nim przez ponad 30 lat, okrążając Ziemię z kamerą. Film ma być "świętem na cześć wszechświata", opowieścią o jego narodzinach i ostatecznym upadku.

Wydaje się mało prawdopodobne, że ci, którzy dotąd nie polubili późnego Malicka, nagle padną przed nim na kolana. Reżyser nadal traktuje kino jako rodzaj przekaźnika łączącego go z Absolutem. Wciąż pisze każde słowo dużą literą, a jego umysł zaprzątają wyłącznie najistotniejsze kwestie. Kto dał początek wszystkiemu? Po co stworzył życie? Gdzie i dlaczego się ukrywa? Mówcie, co chcecie, ale trzeba mieć nielichą odwagę, by próbować odpowiedzieć na pytania, z którymi od wieków zmagają się najwybitniejsi myśliciele. Czy film Malicka skażony jest pretensjonalnością? Owszem, ale niespecjalnie mi ona przeszkadza. Ba, nawet w pewien sposób ją podziwiam. Uważam bowiem, że w artystycznej strategii starego mistrza nie ma choćby śladu cynizmu czy chęci przypodobania się komukolwiek. Malick głosi swoje prawdy wiary, używając wypracowanego przez lata, trudnego do podrobienia języka filmowego. Każde jego dzieło jest zapisem osobistych poszukiwań. Nawet jeśli artysta skręca czasem w ślepą uliczką, zawsze kieruje nim autentyczna ciekawość świata i ludzi.

W "Voyage of Time" kolejny raz intymny ton zostaje sprzężony ze spektakularną realizacją. Zgodnie z tytułem Malick jest ciągle w drodze: podgląda podwodne wybuchy wulkanów i zwierzęta na sawannie, nurkuje w oceanach i filmuje żydowskie wesele, spaceruje z dinozaurami (znowu!) i obserwuje bezdomnych z amerykańskich ulic. Dokumentalne obrazy przeplata scenami z użyciem efektów specjalnych, a dopieszczone wizualnie, nakręcone w formacie 16:9 fragmenty łączy z migawkami zarejestrowanymi tanią cyfrówką. Czas i przestrzeń wydają się względne. W jednej chwili kamera przygląda się zbudowanym przed wiekami mieszkaniom w skalnych ścianach, by za moment panoramować z lotu ptaka współczesną rozświetloną metropolię (czyżby nawiązanie do "Odysei kosmicznej"?). W ekranowej wędrówce towarzyszy nam niski głos Cate Blanchett. Jak można się domyślić, czytany przez gwiazdę tekst przypomina raczej słowa modlitwy aniżeli popularnonaukowy komentarz. Jego autorem jest osoba głęboko wierząca, a zarazem pełna wątpliwości, oddana wyższej sprawie, lecz przepełniona lękiem. Obdarzona wiedzą i doświadczeniem, a mimo to wciąż niepotrafiąca nadziwić się światu.

Taki jest też cały film. Łączy w sobie sprzeczne emocje, opowiada o zjawiskach w skali mikro i makro, z równą atencją pochyla się nad cząsteczką materii, jak i całą galaktyką. A jeśli ostatecznie ociera się o banał, czyni to w dobrej wierze. Wierze w to, że najlepszym, co wyłoniło się kiedykolwiek z kosmicznego chaosu, jest miłość. Na mecie tej podróży wciąż uważam, że Malick to jeden z tych reżyserów, z którymi lepiej stracić, niż z innymi zyskać.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones