Są filmy, które ogląda się dla emocji. Są filmy, które ogląda się dla estetyki. I są takie, które ogląda się pomimo emocji - bo niosą w sobie coś głębszego, ciemniejszego, bolesnego. „W
Są filmy, które ogląda się dla emocji. Są filmy, które ogląda się dla estetyki. I są takie, które ogląda się pomimo emocji - bo niosą w sobie coś głębszego, ciemniejszego, bolesnego. „W szklanej klatce” Agustí Villarongi należy do tej ostatniej kategorii. To obraz, który nie prosi o uwagę - on ją wymusza, wciągając widza w przestrzeń, z której nie ma bezpiecznego wyjścia.
Klaus (Gunter Meisner) to postać, która od pierwszej sceny narzuca swój niepokojący rytm filmowi. Były lekarz nazistowski, unikający kary za swoje zbrodnie, żyje w odosobnieniu, w domu przypominającym zimny labirynt pamięci i winy. Jego obecność jest jak echo przeszłości, która nigdy nie zostaje w pełni wyciszona - każdy gest, każdy chłodny ruch zdradza człowieka, dla którego władza i przemoc były jedynymi językami życia. Klaus (Gunter Meisner) nie jest stereotypowym oprawcą; to figura, w której zło ma wymiar codzienności, a samotność staje się sceną moralitetu.
Najbardziej niepokojący element filmu ma imię Angelo (David Sust). To młody mężczyzna o twarzy anioła i charakterze, którego nie sposób nazwać jednym słowem. Gdy pojawi się w domu Klausa (Gunter Meisner), jego obecność jest jak otwarcie drzwi do dawnego koszmaru. Ale to nie jest prosta historia o zemście, ani o moralnym przewartościowaniu ról.
Angelo (David Sust) jest tu figurą — symbolem ofiary skażonej traumą, dzieckiem, które dorosło w cieniu zbrodni i weszło w dorosłość z przemocą jako jedynym znanym językiem bliskości.
Relacja Angelo (David Sust) i Klausa (Gunter Meisner) jest przedstawiona z niewiarygodną subtelnością: to pojedynek spojrzeń, gestów, narastającej dominacji. Villaronga wykorzystuje napięcie psychologiczne - momentami podszyte zniekształconą, traumatyczną intymnością - nie po to, by szokować, ale by pokazać, jak perwersyjnie może odradzać się dawne zło.
To teatr władzy, nie seksualności; dramat traumy, nie pragnienia.
Trudność odbioru wynika również z tego, że film balansuje na granicy tematów, które w rękach mniej utalentowanego reżysera mogłyby stać się eksploatacyjne. Tutaj jednak wszystko jest klarownie zasygnalizowane jako metafora przemocy, a nie opowieść o relacji erotycznej. Villaronga korzysta z języka ciała, gestów i choreografii, ale wyłącznie po to, by ukazać wypaczony układ zależności, wynikający z dawnych zbrodni i nadużyć.
W „W szklanej klatce” nie ma miejsca na romantyzację. Jest tylko zimne echo krzywdy, które rezonuje w ciałach i spojrzeniach bohaterów. To kino, które mówi: trauma zawsze wraca, jeśli jej nie przepracujemy. A wraca w formach, jakich najmniej się spodziewamy.
Postać Angelo (David Sust) to artystyczny fenomen. Z jednej strony - wrażliwy, cichy, niemal hipnotyczny. Z drugiej - brutalny w swoim dążeniu do przejęcia roli „mistrza”, która była mu narzucona dekadę wcześniej. Jego neurotyczna energia i niepokojąca dwuznaczność sprawiają, że jest to jedna z najmocniejszych kreacji w europejskim kinie tamtej dekady jakie widziałem.
Angelo (David Sust) nie jest złoczyńcą. Nie jest też bohaterem. Jest konsekwencją - żywym dowodem, że przemoc nie znika, lecz zmienia gospodarza.
Chociaż film jest fikcją, inspiracje historyczne są wyraźne. Klaus (Gunter Meisner) to kompozycja kilku nazistowskich zbrodniarzy medycznych, którzy po wojnie uniknęli kary i zniknęli w Europie lub Ameryce Południowej. Film nie epatuje realizmem, ale symbolicznie nawiązuje do prawdziwych eksperymentów, do prawdziwych ofiar i do prawdziwych ucieczek oprawców.
Ta symboliczna gęstość sprawia, że „W szklanej klatce” momentami przypomina nie film, lecz moralitet - dramat o winie, która domaga się konfrontacji, i o ofierze, która nie potrafi odciąć się od swojego oprawcy, bo została ukształtowana przez jego przemoc.
To nie jest film łatwy. Nie jest film przystępny. Ale jest film konieczny - jeśli mierzymy kino kategorią odwagi, konsekwencji i formalnej precyzji.
Zdjęcia są zimne i ascetyczne, muzyka minimalna, dom zamienia się w labirynt, a kamera robi to, co robi najlepsze kino europejskie: nie ocenia, nie podpowiada, tylko obserwuje, aż widz sam zacznie czuć w środku coś, czego nie potrafi nazwać.
„W szklanej klatce”, choć bliskie arcydzieła, bywa chwilami zbyt hermetyczne. Momentami dramaturgia jest zbyt teatralna, a symbolika potrafi przytłoczyć czysto filmowy rytm. To jednak minimalne potknięcia w dziele, które i tak pozostaje jednym z najbardziej wizjonerskich debiutów.
To film, który nie daje ukojenia. To studium zła, traumy i władzy, ubranych w formę, której nie można pomylić z niczym innym. Nie jest to kino dla każdego, ale dla tych, którzy są gotowi na konfrontację z mrokiem - to doświadczenie absolutnie wyjątkowe.
8/10 - dzieło odważne, niezwykle intensywne, i na długo pozostające w pamięci.