Recenzja filmu

Woda dla słoni (2011)
Francis Lawrence
Reese Witherspoon
Robert Pattinson

Mogło być tak pięknie...

Bardzo długo zastanawiałam się, czy chcę obejrzeć "Wodę dla słoni". W końcu zachęciły mnie do tego obejrzane wcześniej zdjęcia oraz pragnienie, by zobaczyć jak poradzi sobie Robert Pattinson, na
Bardzo długo zastanawiałam się, czy chcę obejrzeć "Wodę dla słoni". W końcu zachęciły mnie do tego obejrzane wcześniej zdjęcia oraz pragnienie, by zobaczyć jak poradzi sobie Robert Pattinson, na którym, nienależnie od tego jak bardzo chcemy o tym zapomnieć, ciąży piętno Edwarda Cullena ze "Zmierzchu".

Od pierwszego kadru zachwyciły mnie zdjęcia. Prawdziwa estetyczna uczta dla oczu. Rodrigo Prieto wykonał niesamowitą pracę! Zresztą, czego innego można spodziewać się po autorze zdjęć do "Tajemnicy Brokeback Mountain"? W tych obrazach, które przewijały się na ekranie było coś niesamowitego, prawdziwe zniewalające, nieskazitelne piękno. Za doznania estetyczne film dostałby ode mnie najwyższą ocenę. Tak samo świetnie prezentowała się scenografia i kostiumy. Pod względem wizualnym film robi niesamowite wrażenie. Jest wspaniale dopracowany.

Jeśli zaś chodzi o obsadę, mam wrażenie, że Pattinson aktorsko stanął w miejscu. W jego kreacji Jacoba Jankowskiego nie ma duszy. Główny bohater daje możliwości rozwinięcia skrzydeł – młody, wrażliwy chłopak, który stracił wszystko, na czym opierało się jego życie, wyrusza w przygodę życia wraz z trupą cyrkową. Znajduje pracę, przyjaźń i miłość. Uwikłany w skomplikowane relacje z żoną szefa i z nim samym, musi wspiąć się na wyżyny swojego  "ja", by nie zatracić wartości w które wierzy. Rola dawała ogromne pole do popisu – niestety kreacja Pattinsona jest mdła i bezbarwna. Obcując z postacią, którą stworzył, nie odczuwa się żadnych emocji, poza irytacją, kiedy znów pojawia się na ekranie z jedną i tą samą miną. Podsumowując – zagrał lepiej niż w "Zmierzchu", ale już gorzej niż w "Twój na zawsze", co oznacza, że nie dał z siebie wszystkiego i stać go na więcej.

Partnerka Pattinsona, Reese Witherspoon, także zawiodła. Jej kreacja była tylko przeciętna. To prawda, że Reese była krucha, piękna i delikatna jak woskowa lalka, niestety dała z siebie niewiele więcej, prócz tego piękna. Marlena jest kobietą doświadczoną przez życie, kobietą, która musiała szybciej dorosnąć, a przy tym jej relacja z mężem jest wielowarstwowa, czego na ekranie w ogóle nie widać. Moim zdaniem Reese nie udźwignęła roli. Miała swoje momenty, ale jej postać w ogólnym rozrachunku wypadła blado.

Najlepiej aktorsko poradził sobie Christoph Waltz, który stworzył genialną kreację postaci bardzo skomplikowanej, trudnej i prawdziwej – August naprawdę żyje, wzbudza w widzu emocje, jest przekonujący i charyzmatyczny. Zdecydowanie przyćmiewa pozostałych członków obsady. To on ratuje film. Razem ze słonicą Rosie, która od razu skrada serce. Ma w sobie więcej charyzmy niż Pattinson i Witherspoon razem wzięci.

Całkowitym fiaskiem filmu jest brak chemii pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów. W ich pocałunkach nie ma pasji ani krztyny namiętności, spojrzenia nie są magnetyczne, a ich jedyna scena erotyczna jest tak mdła jak oni sami. Nie iskrzy, najzwyczajniej w świecie nie iskrzy.

Mogłoby się wydawać, że miłym akcentem filmu będzie fakt, że Jacob jest Polakiem, który urodził i wychował się już w Stanach. Niestety, jego rodzice, którzy byli rodowitymi Polakami mówią po polsku okropnie. Zastanawia mnie fakt, czy budżet filmu nie pozwalał na to, by zatrudnić do tych ról dwójkę polskich aktorów?

Końcówka niestety jest strasznie schematyczna, nie chcę zdradzać zakończenia, tym, którzy filmu nie widzieli, więc nie powiem nic więcej, poza tym, że rozczarowuje, zawodzi i podąża utartym szlakiem. Muzyka nie przyciąga, nie zatrzymuje, nie czaruje widza. Zawsze ważną rolę w filmie pełni soundtrack, a tutaj zabrakło czegoś wyrazistego. A szkoda, bo magiczna muzyka pasowałaby do magicznych zdjęć.

Francis Lawrence miał nadzieję na nakręcenie przejmującego obrazu o miłości, przyjaźni i dorastaniu. Sięgnął po interesujący temat cyrku w latach 30., i zawiódł. Jego obraz nie jest ani odkrywczy, ani nie wzbudza większych emocji. Schematyczny początek (w głowie zapala się czerwona lampka: "ale my to już znany!", i z "Titanica" i z "Pamiętnika"), schematyczny, niewykraczający poza utartą ścieżkę finał, para bezbarwnych kochanków, których pocałunki przypominają buziaki nastolatków, niczym nie wyróżniająca się muzyka – to wszystko stawia film na niższej półce. Jest po prostu bardzo średnio.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Lata 30. w Stanach Zjednoczonych odcisnęły się na życiach obywateli amerykańskich piętnem kryzysu... czytaj więcej
Ekranizacje bestsellerowych książek przeważnie się nie udają. Nie czarujmy się. Albo zbyt kurczowo... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones